21-03-2011 14:12
Dziękuję, pozdrawiam!
W działach: samo życie, rpg | Odsłony: 131
W weekend sesjowaliśmy. Nie grałam, ale wcześniej miałam swój udział w tworzeniu fajnej końcówki ciekawej kampanii technoklanyckiej.
Przed sesją siedzieliśmy, gadaliśmy o pierdołach, wymienialiśmy towarzyskie ploteczki. Gdy tak siedziałam z kotem na kolanach, patrząc na towarzystwo obsiadające czerwona kanapę, na naszą Małą rozpakowującą prezenty od wujków (nigdy im się chyba nie znudzi rywalizacja pod tytułem „i czyją zabawką bawi się teraz?”), pomyślałam, rety, gram z nimi od lat. Czy za dziesięć lat też będziemy razem sesjować?
Nie zawsze było super fajnie. Nie zawsze potrafiliśmy się dogadać, ale z drugiej strony – nigdy nie mieliśmy konfliktów trwających aż do następnej sesji, zazwyczaj wyciągaliśmy wnioski i dochodziliśmy do ugody. W tej chwili nie potrafię powiedzieć z całą pewnością, czy to dlatego, że się lubimy, czy dlatego, że ogólnie jesteśmy ekipą dość otwartą na dialog i bez skrajnych przypadków niedojrzałości społecznej.
Gdy w czasach studenckich szukaliśmy stancji czy współlokatorów, Mój Facet nauczył mnie rozpoznawania pozornie niewinnych przypadków skrzywień źle rokujących na wspólne bytowanie. Jeśli podczas pierwszego spotkania z miłą panią wynajmującą pokoje studentom cokolwiek wydawało się nie tak, należało sobie odpuścić. Niewinne uwagi typu „trochę tu wieje” czy „potem to się wyrówna” sugerują koszmar z wyznawczynią Wielkiego Przedwiecznego. Warto czym prędzej zamknąć za sobą drzwi z uprzejmie zlewającym „dziękuję, pozdrawiam”.
Jeśli kandydat do ekipy ma dziewczynę, która mówi „mój misiu i te jego zabawy” plus zimny błysk wyższości w oku to prosta droga do tego, by rzeczona dziewczyna pewnego pięknego wieczoru wygarnęła, że jesteśmy „bandą dorosłych bawiących się jak dzieci i szczeniakami bez szans na normalne życie”. W zasadzie jesteśmy z tego dumni, tzn., że spotkała nas taka scena, każdy szanujący się erpegowiec powinien zdobyć doświadczenie w tym zakresie. Gdy dziś o tym myślę, mam wrażenie, że siedzieliśmy z bananami na twarzach w pozach będących psychicznym odpowiednikiem chrupania popcornu. Ale byliśmy w tym wszyscy razem, cała drużyna.
Gorzej jest, gdy w drużynie trafi się złamas niszczący szanse na dobrą zabawę.
W czasach licealnych miałam wrażenie (i nie tylko ja) , że osoby słuchające tej muzy co ja są fajne. Że czytający horrory są najciekawsi na świecie. W końcu, że erpegowcy to bez wyjątku bratnie dusze (nawet, jeśli w ’94 mój przyszły mąż zabił mnie na skraju lasu a ja zabiłam kumpla, który potem był drużbą na naszym ślubie).
Na moim pierwszym konwencie (Wrocław ’96 czy ‘97) chodziłam ciesząc michę do każdego, każda sesja, nawet oglądana z boku wydawała mi się przezajebista. Nie mówcie, że Wy tak nie mieliście choć przez krótki czas. Jednak człowiek to nie krowa i uczy się, że w każdej grupie społecznej są jednostki nieciekawe, skrzywione psychicznie, niedojrzałe emocjonalnie, złamasy i tak popaprane, że świat byłby im wdzięczny, gdyby wkroczyły na drogę hikikomori.
Przy hobby takim jak, no nie wiem, wędkarstwo, czy puszczanie statków, niektóre dysfunkcje psychiczne da się ukryć, pominąć milczeniem, „ztolerować”. Ale nie da się tego zrobić w przypadku spotkań i konieczności kilkugodzinnych posiedzeń przy stole. Jeśli kogoś nie stać - z powodu własnych ograniczeń lub fałszywego przekonania, że system upokorzeń azjatyckich sprawdzi się i u nas – na zwykłą uprzejmość i trzymanie się warunków kontraktu społecznego, to wyjdzie to na jaw podczas pierwszej sesji.
Miałam kiedyś nieprzyjemność grać z osobą, która wrzeszczała na nasze postaci tłumacząc się chyba najbardziej szczeniackim tekstem jaki znam: „to nie ja, to moja postać”. Później się dowiedziałam, że traktowała ona RPG jak rodzaj terapii, np. prosiła swojego MG o prowadzenie sesji specjalnie dla niej, by odreagować jakąś sytuację w życiu. Nigdy później nie grałam z kimś podobnym, a przynajmniej nikt się nie przyznał. Może w tym czasie też musiała coś odreagować.
Pomijając sporadyczne wyjątki związane z fabułą, jeśli „twoja postać” musi sobie pokrzyczeć i poubliżać innym graczom, to „moja postać” zmyje się z uprzejmym „dziękuję, pozdrawiam”. Wyszłam wtedy z tej sesji. Nie odbieram tego szczególnie przykro, czasem trzeba ponieść koszty własnej asertywności, wolę poczytać książkę niż brać udział w sesji nieprzyjemnej i nie przynoszącej radości.
RPG jest fajnym, ciekawym hobby, czasem trudno jest się przyznać do gorszych sesji, nie mówi się o nieprzyjemnych kłótniach i graczach, którzy powinni mieć sądowy zakaz zbliżania się do innych erpegowców. Warto o tym mówić i pisać. O tym, że MG, który gnoi graczy, gwałci ich postaci członkami enpeców, zabiera majątek i zaczyna sesję słowami: „dziś was wdepczę w ziemię”, to niekoniecznie dobry prowadzący. O tym, że upokarzanie słowne i celowe stwarzanie sytuacji nieprzyjemnych aby sprawić komuś przykrość nie jest elementem dobrej zabawy.
Nie jest ciekawe ani inspirujące, gdy jeden z graczy wybiera postać zaburzającą sprawną sesję. Czasami ci wszyscy odszczepieńcy, maniacy, trudni ludzie i zwierzo-elfy o skomplikowanej osobowości przejawiającej się w truciu dupy pozostałym graczom prowadzą do zafiksowania takiego, że większość PD zgarnia postać najbardziej upierdliwa. Dewiant gwałcący wszystko co się rusza (to nie ja, to moja postać!), maniak wbijający nóż w plecy kumpli z drużyny (to nie ja… itd.), stający okoniem (a bo moja postać ma taką przypadłość….). Rety, chyba najtrudniej gra się normalną postacią. No bo co, masz psychola, raz na godzinę sesji wymyślasz nieprzystającą do fabuły, totalnie odjechaną akcję i …tarra! Pedeki same wpadają. Nie musisz realizować celu ani nic. Wszyscy gracze to zauważają. Potem jeszcze kogoś zgnoić, najlepiej innego gracza, nie Mistrza Gry, bo nie doceni gry „mojej postaci” i jest ok.
Jeśli drużyna umawia się, by pograć w klimatach twórczości Natashy Beaulieu, czy pobawić się w bdsm, to inna sprawa („taką” drużynę można rozpoznać po tym, że MG przychodzi w kagańcu z uprzężą na głowie i z anoskopem w dłoni). Ale gdy nowicjusz przychodzi na sesję i słyszy: „pokażemy ci, o co chodzi w rpg” a potem okazuje się, że część lub cała drużyna chce się powywyższać i pobawić jego kosztem, to zdrowy kandydat na erpegowca porzuci „całe to granie” i wróci do przyjaznego konta steam.
Są rzeczy, które musimy znosić, takie jak spóźniające się pociągi, sąsiad z wiertarką o siódmej rano, nie warto do tego dokładać złych doświadczeń w dziedzinie, która służy rozrywce. Poza sytuacjami z góry ustawionymi, w przypadku, gdy widzisz cień Przedwiecznego za słowami „ale wiesz, ja lubię tak naprawdę wczuć się w postać nawiedzonego wielokrotnego mordercy”, warto zastosować:
- Dziękuję, pozdrawiam!
Przed sesją siedzieliśmy, gadaliśmy o pierdołach, wymienialiśmy towarzyskie ploteczki. Gdy tak siedziałam z kotem na kolanach, patrząc na towarzystwo obsiadające czerwona kanapę, na naszą Małą rozpakowującą prezenty od wujków (nigdy im się chyba nie znudzi rywalizacja pod tytułem „i czyją zabawką bawi się teraz?”), pomyślałam, rety, gram z nimi od lat. Czy za dziesięć lat też będziemy razem sesjować?
Nie zawsze było super fajnie. Nie zawsze potrafiliśmy się dogadać, ale z drugiej strony – nigdy nie mieliśmy konfliktów trwających aż do następnej sesji, zazwyczaj wyciągaliśmy wnioski i dochodziliśmy do ugody. W tej chwili nie potrafię powiedzieć z całą pewnością, czy to dlatego, że się lubimy, czy dlatego, że ogólnie jesteśmy ekipą dość otwartą na dialog i bez skrajnych przypadków niedojrzałości społecznej.
Gdy w czasach studenckich szukaliśmy stancji czy współlokatorów, Mój Facet nauczył mnie rozpoznawania pozornie niewinnych przypadków skrzywień źle rokujących na wspólne bytowanie. Jeśli podczas pierwszego spotkania z miłą panią wynajmującą pokoje studentom cokolwiek wydawało się nie tak, należało sobie odpuścić. Niewinne uwagi typu „trochę tu wieje” czy „potem to się wyrówna” sugerują koszmar z wyznawczynią Wielkiego Przedwiecznego. Warto czym prędzej zamknąć za sobą drzwi z uprzejmie zlewającym „dziękuję, pozdrawiam”.
Jeśli kandydat do ekipy ma dziewczynę, która mówi „mój misiu i te jego zabawy” plus zimny błysk wyższości w oku to prosta droga do tego, by rzeczona dziewczyna pewnego pięknego wieczoru wygarnęła, że jesteśmy „bandą dorosłych bawiących się jak dzieci i szczeniakami bez szans na normalne życie”. W zasadzie jesteśmy z tego dumni, tzn., że spotkała nas taka scena, każdy szanujący się erpegowiec powinien zdobyć doświadczenie w tym zakresie. Gdy dziś o tym myślę, mam wrażenie, że siedzieliśmy z bananami na twarzach w pozach będących psychicznym odpowiednikiem chrupania popcornu. Ale byliśmy w tym wszyscy razem, cała drużyna.
Gorzej jest, gdy w drużynie trafi się złamas niszczący szanse na dobrą zabawę.
W czasach licealnych miałam wrażenie (i nie tylko ja) , że osoby słuchające tej muzy co ja są fajne. Że czytający horrory są najciekawsi na świecie. W końcu, że erpegowcy to bez wyjątku bratnie dusze (nawet, jeśli w ’94 mój przyszły mąż zabił mnie na skraju lasu a ja zabiłam kumpla, który potem był drużbą na naszym ślubie).
Na moim pierwszym konwencie (Wrocław ’96 czy ‘97) chodziłam ciesząc michę do każdego, każda sesja, nawet oglądana z boku wydawała mi się przezajebista. Nie mówcie, że Wy tak nie mieliście choć przez krótki czas. Jednak człowiek to nie krowa i uczy się, że w każdej grupie społecznej są jednostki nieciekawe, skrzywione psychicznie, niedojrzałe emocjonalnie, złamasy i tak popaprane, że świat byłby im wdzięczny, gdyby wkroczyły na drogę hikikomori.
Przy hobby takim jak, no nie wiem, wędkarstwo, czy puszczanie statków, niektóre dysfunkcje psychiczne da się ukryć, pominąć milczeniem, „ztolerować”. Ale nie da się tego zrobić w przypadku spotkań i konieczności kilkugodzinnych posiedzeń przy stole. Jeśli kogoś nie stać - z powodu własnych ograniczeń lub fałszywego przekonania, że system upokorzeń azjatyckich sprawdzi się i u nas – na zwykłą uprzejmość i trzymanie się warunków kontraktu społecznego, to wyjdzie to na jaw podczas pierwszej sesji.
Miałam kiedyś nieprzyjemność grać z osobą, która wrzeszczała na nasze postaci tłumacząc się chyba najbardziej szczeniackim tekstem jaki znam: „to nie ja, to moja postać”. Później się dowiedziałam, że traktowała ona RPG jak rodzaj terapii, np. prosiła swojego MG o prowadzenie sesji specjalnie dla niej, by odreagować jakąś sytuację w życiu. Nigdy później nie grałam z kimś podobnym, a przynajmniej nikt się nie przyznał. Może w tym czasie też musiała coś odreagować.
Pomijając sporadyczne wyjątki związane z fabułą, jeśli „twoja postać” musi sobie pokrzyczeć i poubliżać innym graczom, to „moja postać” zmyje się z uprzejmym „dziękuję, pozdrawiam”. Wyszłam wtedy z tej sesji. Nie odbieram tego szczególnie przykro, czasem trzeba ponieść koszty własnej asertywności, wolę poczytać książkę niż brać udział w sesji nieprzyjemnej i nie przynoszącej radości.
RPG jest fajnym, ciekawym hobby, czasem trudno jest się przyznać do gorszych sesji, nie mówi się o nieprzyjemnych kłótniach i graczach, którzy powinni mieć sądowy zakaz zbliżania się do innych erpegowców. Warto o tym mówić i pisać. O tym, że MG, który gnoi graczy, gwałci ich postaci członkami enpeców, zabiera majątek i zaczyna sesję słowami: „dziś was wdepczę w ziemię”, to niekoniecznie dobry prowadzący. O tym, że upokarzanie słowne i celowe stwarzanie sytuacji nieprzyjemnych aby sprawić komuś przykrość nie jest elementem dobrej zabawy.
Nie jest ciekawe ani inspirujące, gdy jeden z graczy wybiera postać zaburzającą sprawną sesję. Czasami ci wszyscy odszczepieńcy, maniacy, trudni ludzie i zwierzo-elfy o skomplikowanej osobowości przejawiającej się w truciu dupy pozostałym graczom prowadzą do zafiksowania takiego, że większość PD zgarnia postać najbardziej upierdliwa. Dewiant gwałcący wszystko co się rusza (to nie ja, to moja postać!), maniak wbijający nóż w plecy kumpli z drużyny (to nie ja… itd.), stający okoniem (a bo moja postać ma taką przypadłość….). Rety, chyba najtrudniej gra się normalną postacią. No bo co, masz psychola, raz na godzinę sesji wymyślasz nieprzystającą do fabuły, totalnie odjechaną akcję i …tarra! Pedeki same wpadają. Nie musisz realizować celu ani nic. Wszyscy gracze to zauważają. Potem jeszcze kogoś zgnoić, najlepiej innego gracza, nie Mistrza Gry, bo nie doceni gry „mojej postaci” i jest ok.
Jeśli drużyna umawia się, by pograć w klimatach twórczości Natashy Beaulieu, czy pobawić się w bdsm, to inna sprawa („taką” drużynę można rozpoznać po tym, że MG przychodzi w kagańcu z uprzężą na głowie i z anoskopem w dłoni). Ale gdy nowicjusz przychodzi na sesję i słyszy: „pokażemy ci, o co chodzi w rpg” a potem okazuje się, że część lub cała drużyna chce się powywyższać i pobawić jego kosztem, to zdrowy kandydat na erpegowca porzuci „całe to granie” i wróci do przyjaznego konta steam.
Są rzeczy, które musimy znosić, takie jak spóźniające się pociągi, sąsiad z wiertarką o siódmej rano, nie warto do tego dokładać złych doświadczeń w dziedzinie, która służy rozrywce. Poza sytuacjami z góry ustawionymi, w przypadku, gdy widzisz cień Przedwiecznego za słowami „ale wiesz, ja lubię tak naprawdę wczuć się w postać nawiedzonego wielokrotnego mordercy”, warto zastosować:
- Dziękuję, pozdrawiam!
90
Notka polecana przez: AdamWaskiewicz, Aesandill, Aeth Queen, Aktegev, Alchemique, Alemar, Alkioneus, Amoen, Ardavel, Avaron, Bajer, Balgator, bioly, Blanche, Carramba, chimera, Chrx, Cubuk, Darken, de99ial, dzemeuksis, Ezechiel, Furiath, Gniewu, Got, Ifryt, Immora Fray, kaduceusz, karp, kbender, Kevin, KFC, Khaki, kitsune, Klapaucjusz, klerykMarcus, Kot, Lasard, M.S., Marigold, Mayhnavea, MEaDEA, ment, MidMad, Miki Asylum, Miroe, MiszczPodziemi, Morel, Mroczny Pomiot, Nadiv, Nam-tar, neishin, nerv0, nimdil, Ninetongues, Noth, oddtail, Pantokrator, Petra Bootmann, Qball, Radagast Bury, Rag, Rapo, Rege, Repek, Scobin, Selyuna, Senthe, Sethariel, sethisse, Squid, sskellen, Sting, strateks, Szczur, szelest, Tarkis, triki, vereena, viagrom, von Mansfeld, WekT, Wiedźma, Wiron, Wojteq, zegarmistrz, Zsu-Et-Am, Zuhar
Poleć innym tę notkę