11-02-2008 11:08
Dziś o Wrocławiu
W działach: samo życie | Odsłony: 2
Wrocław jest fajny.
Ma ciekawe knajpy z odpowiednią muzyką, mieszkają tam nasi znajomi, architektura niektórych miejsc powala na kolana i gdy o szóstej rano wychodziliśmy z pubu, który nazywał się chyba "Anioł" to było jeszcze mnóstwo osób skaczących na parkiecie.
Za nami weekend urodzinowy Miękiego i muszę przyznać, ze przydałby sie dzień wolny na odpoczęcie i powrót do stanu używalności.
Kiedyś, zupełnym przypadkiem odkryliśmy restaurację "Marche" na ul. Świdnickiej, jedna przecznicę od dworca pkp. Jako, że warto promować sprawdzone miejsca, to napiszę nieco. Jeśli będziecie we Wrocławiu nawet przejazdem i bedziecie mieć chwilę czasu i pusty żołądek, idźcie tam koniecznie.
Ceny nie są super niskie (nie jest to, znana niektórym, Mewa) ale też nie powalające i trzeba przyznać, że są to naprawdę dobre posiłki. To jest strona z cennikiem http://www.dlastudenta.pl/restauracje/?act=show_restauracja&idr=634 choć wydaje mi sie, że są wyższe - pewnie nie było aktualizacji (lasagne 12 zł).
Największym plusem jest to, że można sobie wybrać co się chce patrząc na oferowane dania. Na osobnych stołach leżą kotlety, makarony, mnóstwo warzyw zapiekanych, gotowanych i surowych. Wiecie, to zupełnie inaczej, niż patrzenie na kartę i zamawianie na podstawie opisu.
My oczywiście wzięliśmy za dużo (mega ciasto okazało się gwoździem do trumny), ale za to później mielismy energię na całonocne balety.
Skoro już wspomniałam o Mewie, to dla równowagi opiszę i ten lokal. Odkryli ją nasi kumple, którzy mieszkali niedaleko, na ulicy Dubois.
Mewa to totalnie tani bar mleczny, ze stolikami piszczącymi paskudnie na posadzce, mekka studentów i emerytów.
My chodziliśmy tam by robić zapasy na sesję, z pojemnikami i garnkami. Kupowaliśmy leniwe kluski i surówki, by potem w środku nocy,w przerwie miedzy rytuałami i poznawaniem okrutnego świata klanarchii pokrzepić nadwątlone siły. Szczególnie kampania egzorcystów zapadła mi w pamięć: stół, porozkładane karty z opisem egzorcyzmów, postaci, kostki i pudełka po surówkach. I my, bladzi w świetle lampek, z oczami świecącymi od kawy przygotowywanej hurtowo w jasnej, ledwo umeblowanej kuchni z wysokim sufitem. Do dziś pamiętam ten zimnokamieniczny nastrój schodów, którymi trzeba było się wdrapywać na 4 opiętro i gołebie gnieżdżące sie na mini balkonie.
Swego czasu wzięliśmy ze sobą nawet Paszpala, bo nie miał z kim zostać w Poznaniu. Buszował po olbrzymim mieszkaniu. W ciemności, gdy zapadało milczenie słychać było dziwaczne szeleszczenie i inne odgłosy towarzyszące kotu eksplorującemu nieznany teren. Heh, niezły był z niego podróżnik.
Pozdrowienia dla wrocławian - zawsze lubimy do Was przyjeżdżać :)
Ma ciekawe knajpy z odpowiednią muzyką, mieszkają tam nasi znajomi, architektura niektórych miejsc powala na kolana i gdy o szóstej rano wychodziliśmy z pubu, który nazywał się chyba "Anioł" to było jeszcze mnóstwo osób skaczących na parkiecie.
Za nami weekend urodzinowy Miękiego i muszę przyznać, ze przydałby sie dzień wolny na odpoczęcie i powrót do stanu używalności.
Kiedyś, zupełnym przypadkiem odkryliśmy restaurację "Marche" na ul. Świdnickiej, jedna przecznicę od dworca pkp. Jako, że warto promować sprawdzone miejsca, to napiszę nieco. Jeśli będziecie we Wrocławiu nawet przejazdem i bedziecie mieć chwilę czasu i pusty żołądek, idźcie tam koniecznie.
Ceny nie są super niskie (nie jest to, znana niektórym, Mewa) ale też nie powalające i trzeba przyznać, że są to naprawdę dobre posiłki. To jest strona z cennikiem http://www.dlastudenta.pl/restauracje/?act=show_restauracja&idr=634 choć wydaje mi sie, że są wyższe - pewnie nie było aktualizacji (lasagne 12 zł).
Największym plusem jest to, że można sobie wybrać co się chce patrząc na oferowane dania. Na osobnych stołach leżą kotlety, makarony, mnóstwo warzyw zapiekanych, gotowanych i surowych. Wiecie, to zupełnie inaczej, niż patrzenie na kartę i zamawianie na podstawie opisu.
My oczywiście wzięliśmy za dużo (mega ciasto okazało się gwoździem do trumny), ale za to później mielismy energię na całonocne balety.
Skoro już wspomniałam o Mewie, to dla równowagi opiszę i ten lokal. Odkryli ją nasi kumple, którzy mieszkali niedaleko, na ulicy Dubois.
Mewa to totalnie tani bar mleczny, ze stolikami piszczącymi paskudnie na posadzce, mekka studentów i emerytów.
My chodziliśmy tam by robić zapasy na sesję, z pojemnikami i garnkami. Kupowaliśmy leniwe kluski i surówki, by potem w środku nocy,w przerwie miedzy rytuałami i poznawaniem okrutnego świata klanarchii pokrzepić nadwątlone siły. Szczególnie kampania egzorcystów zapadła mi w pamięć: stół, porozkładane karty z opisem egzorcyzmów, postaci, kostki i pudełka po surówkach. I my, bladzi w świetle lampek, z oczami świecącymi od kawy przygotowywanej hurtowo w jasnej, ledwo umeblowanej kuchni z wysokim sufitem. Do dziś pamiętam ten zimnokamieniczny nastrój schodów, którymi trzeba było się wdrapywać na 4 opiętro i gołebie gnieżdżące sie na mini balkonie.
Swego czasu wzięliśmy ze sobą nawet Paszpala, bo nie miał z kim zostać w Poznaniu. Buszował po olbrzymim mieszkaniu. W ciemności, gdy zapadało milczenie słychać było dziwaczne szeleszczenie i inne odgłosy towarzyszące kotu eksplorującemu nieznany teren. Heh, niezły był z niego podróżnik.
Pozdrowienia dla wrocławian - zawsze lubimy do Was przyjeżdżać :)