28-10-2007 14:19
Horror Festiwal #3
W działach: Horror, niszowe recki | Odsłony: 3
Widziałam bardzo fajny film!
Norweski.
Tytuł: Hotel zła (reż. Roar Uthaug).
Fajny. Niezależnie od tytułu, zarysu fabuły, która mogłaby się sprowadzać do: grupka nastolatków ucieka przed zamaskowanym mordercą z siekierą w dłoni.
Było? Było.
Ale, kurczę, film jest nieziemski. Fajnie nakręcony, bez sztucznych elementów, wszystkiego w odpowiednich proporcjach: troszkę obyczajówki, żeby polubić bohaterów, troszkę ryzyka, ładne naprowadzenie do miejsca akcji. Są smaczki, które naprawdę cieszą widza (wszyscy spali spokojnie gdy padła już pierwsza ofiara!). Jest łamanie schematu zabijania ofiar (pierwsza wcale nie ginie dziwka dupodajka). Nawet historia zabójcy przewijająca się w tle nie wydaje się być wciśnięta na siłę. Same rozważania, jak wyglądało codzienne życie mordercy zajęło nam potem całą drogę na przystanek. Nawet fakt walki z wielkim, przerażającym przeciwnikiem nie wydał nam się naciągany – bohaterami nie były nastolatki wygrzewające się na plażach kalifornijskich, lecz grupa aktywnych sportowców, którym niestraszne harce na snowbordzie.
No i jest naprawdę straszny: nie obrzydliwy, czy wrzaskliwy (gdy nagłe tarram! podrywa cię z fotela), ale przez ciągłe napięcie i stopniowe ukazywanie zabójcy naprawdę wgniatało mnie w fotel.
To był film nakręcony po to, by mnie przestraszyć. Daję mu najwyższą ocenę na tym festiwalu, choć nie widziałam jeszcze Rise: The Blood Hunter (być może mnie zaskoczy), a na pewno lepszy niż Topór. Moi znajomi jeżdżący na narty muszą to zobaczyć! Nawet jeśli będę musiała przywiązać ich do kanapy.
Potwór (Joon-ho Bong) to ciekawy film familijny. Duże brawa dla stwora – wyglądał naprawdę klimatycznie, zupełnie postlovecraftowsko. Fabule też nie mam wiele do zarzucenia. Bohaterowie stanowili zbitek ciekawych indywiduów, którzy w swej akcji ratowania członków rodziny i miasta przed potworem napotykali klasyczne przeszkody dnia codziennego: głupawych policjantów, zawistnych kolegów czy obojętnych na wszystko lekarzy. Dla wszystkich ku pokrzepieniu serc. Może Disney czegoś się nauczy od twórców Potwora.
Krzesło Diabła (Adam Mason) – w zasadzie nie ma fabuły. A przynajmniej nie trzeba się doszukiwać w niej czegoś istotnego. Bardzo podobała mi się wizja potwora w "labiryncie", czyli miejsca, do którego przenosili się ludzie siadający na tytułowym krześle. Świetna scenografia i charakteryzacja. Samotnik z Providence i entuzjazm Cradle of Filth. Nam dodatkowo cały ten motyw skojarzył się z interiorami w Klanarchii i jak znam życie w czasie najbliższej sesji pojawi się coś podobnego w klimacie :)
To były naprawdę fajne filmy. Dziś, niestety już koniec: Tfhe Eye (nie podobał mi się), Rise: The Blood Hunter (obejrzymy, zobaczymy) i Noc żywych trupów 3D. Noc… dostałam ostatnio na urodziny razem z okularami i zmusiłam wszystkich do obejrzenia – mi się podobał z pewnych względów, o których napiszę jutro, nie wiem, dlaczego inni tak psioczyli :P
Norweski.
Tytuł: Hotel zła (reż. Roar Uthaug).
Fajny. Niezależnie od tytułu, zarysu fabuły, która mogłaby się sprowadzać do: grupka nastolatków ucieka przed zamaskowanym mordercą z siekierą w dłoni.
Było? Było.
Ale, kurczę, film jest nieziemski. Fajnie nakręcony, bez sztucznych elementów, wszystkiego w odpowiednich proporcjach: troszkę obyczajówki, żeby polubić bohaterów, troszkę ryzyka, ładne naprowadzenie do miejsca akcji. Są smaczki, które naprawdę cieszą widza (wszyscy spali spokojnie gdy padła już pierwsza ofiara!). Jest łamanie schematu zabijania ofiar (pierwsza wcale nie ginie dziwka dupodajka). Nawet historia zabójcy przewijająca się w tle nie wydaje się być wciśnięta na siłę. Same rozważania, jak wyglądało codzienne życie mordercy zajęło nam potem całą drogę na przystanek. Nawet fakt walki z wielkim, przerażającym przeciwnikiem nie wydał nam się naciągany – bohaterami nie były nastolatki wygrzewające się na plażach kalifornijskich, lecz grupa aktywnych sportowców, którym niestraszne harce na snowbordzie.
No i jest naprawdę straszny: nie obrzydliwy, czy wrzaskliwy (gdy nagłe tarram! podrywa cię z fotela), ale przez ciągłe napięcie i stopniowe ukazywanie zabójcy naprawdę wgniatało mnie w fotel.
To był film nakręcony po to, by mnie przestraszyć. Daję mu najwyższą ocenę na tym festiwalu, choć nie widziałam jeszcze Rise: The Blood Hunter (być może mnie zaskoczy), a na pewno lepszy niż Topór. Moi znajomi jeżdżący na narty muszą to zobaczyć! Nawet jeśli będę musiała przywiązać ich do kanapy.
Potwór (Joon-ho Bong) to ciekawy film familijny. Duże brawa dla stwora – wyglądał naprawdę klimatycznie, zupełnie postlovecraftowsko. Fabule też nie mam wiele do zarzucenia. Bohaterowie stanowili zbitek ciekawych indywiduów, którzy w swej akcji ratowania członków rodziny i miasta przed potworem napotykali klasyczne przeszkody dnia codziennego: głupawych policjantów, zawistnych kolegów czy obojętnych na wszystko lekarzy. Dla wszystkich ku pokrzepieniu serc. Może Disney czegoś się nauczy od twórców Potwora.
Krzesło Diabła (Adam Mason) – w zasadzie nie ma fabuły. A przynajmniej nie trzeba się doszukiwać w niej czegoś istotnego. Bardzo podobała mi się wizja potwora w "labiryncie", czyli miejsca, do którego przenosili się ludzie siadający na tytułowym krześle. Świetna scenografia i charakteryzacja. Samotnik z Providence i entuzjazm Cradle of Filth. Nam dodatkowo cały ten motyw skojarzył się z interiorami w Klanarchii i jak znam życie w czasie najbliższej sesji pojawi się coś podobnego w klimacie :)
To były naprawdę fajne filmy. Dziś, niestety już koniec: Tfhe Eye (nie podobał mi się), Rise: The Blood Hunter (obejrzymy, zobaczymy) i Noc żywych trupów 3D. Noc… dostałam ostatnio na urodziny razem z okularami i zmusiłam wszystkich do obejrzenia – mi się podobał z pewnych względów, o których napiszę jutro, nie wiem, dlaczego inni tak psioczyli :P