Lanie wody nad rozlewiskiem
W działach: recenzje niefantastyczne | Odsłony: 2Czytałam Dom nad rozlewiskiem Małgorzaty Kalicińskiej.
Po piewsze dlatego, że pożyczyła mi to przyjaciółka z osobistym poleceniem przeczytania. Dodatkowo reklama ksiażki jako "polskiego roku w Prowansji" była sympatyczna, a ja jak każdy człowiek jestem podatna na reklamę.
Rety.
Bohaterkę, Małgorzatę, znielubiłam zaraz na początku. Nie dlatego, że jest "warszawką", a reszta kraju nie lubi tych z Warszawy, winien był raczej sposób prowadzenia narracji i nachalna emocjonalność z rodzaju tych przedstawianych przez koleżanki siostry Darii.
Po drodze doszło jeszcze maniackie dzielenie świata na fajny i niefajny wg własnego widzimisię. Nie pozwalało na własny czytelniczy osąd sytuacji, tylko pokazywało palcem: to be, to cacy.
No i wszystko, wszystko co ważne, bohaterce się udawało. Wiecie, to jest fajne w Ani z Zielonego Wzgórza, jako opowiastka dla dorastających panien (i tych większych, które wracają do tej opowieści ale spoglądają na świat tam wykreowany z nutką nostalgii). Co prawda autorka stara sie maskować tą naiwność świata elementami seksualnymi, ateizmem i tym podobnymi, ale ten zabieg raczej nie pomaga.
Świat kręci się wokół głównej bohaterki, w zasadzie to nie byłby żaden błąd gdyby nie przewidywalność i powtarzalność. Powtarzalność, bo ileż można o żarciu, dupie i rozmemłaniu z mottem przewodnim "warszawianka na zadupiu", zupełnie jaby powtórka ckliwych fascynacji bodajze młodopolskich. Grrrr
Przewidywalność, bo wiadomo, że jak bohaterka pochyli się nad jakimś ubożątkiem, to owe ubożątko odwdzięczy sie jej, zawsze znajdzie sie teściowa z pieniędzmi, facet ze "słabością" sprzeda jej meble po cenie drewna i wogóle wszyscy są mili i sympatyczni. Ale oczywiście nie na tyle, żeby swym blaskiem przyćmić wrodzoną charyzmę i boskość bohaterki. Grr grrr i grrr,,,
Bohaterka , Małgorzata, jawi sie Amerykanką zamieszkałą w jakiejś głuszy, na Czarnym Lądzie, ma pieniadze, zaplecze bardziej cywilizacyjne niż ustawa przewiduje i naprawdę, można by pomyśleć, że pojechała znacznie dalej niz na mazurską wieś. Ilości kasy, jaką wydaje na przykład na jedzenie nie wskazują zupełnie na kłopoty finansowe.
W początkowych rozdziałach zmęczyła mnie także drobiazgowość w opisach. krok po kroczku, wymienianie zasług, styl życia w Wielkim Mieście. Później juz było lepiej. Pojawiły sie sympatyczniejsze opisy przyrody, nawet jakieś przepisy. Ale, kurde, najgoprsze już zostało uczynione. Prawie na wszystkich wokół Małgorzata patrzyła jak na braci mniejszych, pani i władczyni. Kwestie moralne, tak jak na przykład romans w pracy, nie podlegał osądowi, bo nic, co robiła ta boska kobieta nie mogło być złe.
Książkę rzuciłam po 2/3. No zirytowała mnie straszliwie. Zastanawiałam się, co mnie wkurzyło najbardziej i chyba to było to, ze wszyscy zwierzają sie Małgorzacie, czynią ją powierniczką swych tajemnic i tak dalej. Nie wiem jak Wy, ale wydaje mi sie to nienaturalne na maxa (no sorry, ale nawet na blogu nie piszę o pewnych swoich sprawach, kwestia szpadla w piwnicy i zakrwawionych woreczków w lodówce nie zagości tu nigdy :P).
Całkiem nieźle sie prawdzała płynnowść w formuowaniu zdań i opisowość, ale już na pewno byłoby super, gdyby autorka pisała o czymś innym niż tym wkurzającym babiszonie. Książka nie musi nieść super przesłań, pisanie o rzeczach codziennych i sympatycznych też jest jak najbardziej ok, ale niech bohater będzie sympatyczny i "ludzki" a cała otoczka choć troche barwna. Bo czasem miałam wrazenie, ze niektórzy bohaterowie drugoplanowi, to takie mniej udane klony Małgorzaty.
Koniec tego obijania się. Dom nad rozlewiskiem byłby stratą czasu, ale doceniam to doświadczenie czytelnicze. Wracam do książek miłych i fajnych, bez wszechwiedzących, wszystkomogących i ogólnie super bohaterów. Dziś dostałam Makabrę Juana Goytisolo i choć nie jestem pewna, czy to jest to, co lubią tygryski, to przynajmniej nie ma objętości dużego pustaka. Bo Dom... to pustak. Ale nie ma właściwości czyniącym go pożądanym w budowaniu czegokolwiek.
No, a na półeczce jeszcze czeka Hyperion :)