Porozmawiajmy o... Pokoju Naomi
W działach: znów o książkach, horror | Odsłony: 50Pokój Naomi - Jonathan Aycliffe
Najpierw stwierdziłam że tak fajna książka powinna mieć recenzję. Ale zaraz potem dodałam: ale ja jej nie napiszę. Stąd też notka blogowa, a nie recka. Ostatnio mój czas strasznie się skurczył i nie chce mi się go dodatkowo tracić na "pierdoły wymagane", takie jak jakość czcionki czy ilość błędów interpunkcyjnych. Tu mogę napisać o tym, co zwróciło moją uwagę a olać rzeczy przeciętne lub nieistotne. Poza tym mogę spoilerować. Tak, właśnie. Spoilery są bardzo prawdopodobne, bo zamiast zachęcać wolę napisać o książce tak, jakbym rozmawiała o niej z osobą, która lekturę ma już za sobą. Zatem, jeśli ktoś czuje, że spoilery mogłyby zranić jego godność osobistą, radzę się wycofać w tej chwili.
Zdaję sobie sprawę, że część z Was, którzy odwiedzacie mojego bloga, nie czytuje horrorów i nie przeczyta tej książki. Spokojnie możecie zostać, może kiedyś w czasie rozmowy o literaturze będziecie mogli powiedzieć: "jest taka książka, Pokój Naomi, autor zastosował w niej taki sam patent" - i wcale nie będziecie musieli znać szczegółów :)
W każdym razie - dziś o horrorze. Oldskulowym a jednocześnie dobrze napisanym i rozegranym. Całkiem niedawno oglądałam na HBO kawałek filmu dokumentalnego o twórcach filmów s-f (takie życie, teraz oglądam wszystko w kawałkach). Mowa była także o horrorach. Reżyserzy i scenarzyści wypowiadal sie o filmach, motywach, lepieniu potworów, porankach horrorowych w latach 50-tych. Jeden z nich powiedział coś fajnego: w horrorze prostą jak cep fabułę usprawiedliwiał kawałek cycka i potwór. Nieważne, że potwór plastikowy, że scenariusz obsysa. Były to filmy klasy B z nagością i nadnaturalną przemocą. Fanów nie interesowały niedociągnięcia.
Horrory są lepsze i gorsze ale moim zdaniem te o fabule prostej, często przewidywalnej, są najlepsze. Wiecie, coś, co ma za dużo opcji do sknocenia, ma większe prawdopodobieństwo na porażkę. King pisze proste horrory. Masterton zazwyczaj ma tylko jeden motyw. Są setki prostych i pięknych powieści grozy oraz trochę wymyślnych i nadmiernie skomplikowanych gniotów, które byłyby lepsze, gdyby ktoś w porę powstrzymał autora przed zbytnią komplikacją. I nie oznacza to, że odbiorcy tego gatunku mają coś z percepcją czy myśleniem wielotorowym. Po prostu horror jest jak stół do składania: najlepiej gdy ma cztery nogi i blat, wtedy każdy go złoży i z radoscią będzie z niego korzystał. Wieloszczebelkowe, multipoziomowe coś, co wygląda jak prom kosmiczny skończy prędzej jako opał niż na środku jadalni. Twórca horrorów tworzący maszynę Goldberga ma raczej problemy z dowartościowaniem.
Pokój Naomi jest horrorem o nawiedzeniu. Chociaż uważam, że ksiażki, a zwłaszcza fimy o nawiedzonych domach są nudne, to Pokój potrafi się obronić. Główny bohater jest nauczycielem akademickim i ma typową dla horroru rodzinę: piekną żonę, którą kocha ale jej nie rozumie i z biegiem rozwoju akcji da się odkryć, że uważa ją raczej za głupią gęś niż partnera i ubóstwianą córeczkę. Ale to jest typowe dla "starych" horrorów - niby wszystko cacy, święta, choinki, najpiękniejsza rodzina na świecie, ale gdy przychodzi co do czego - bach! główny bohater zostaje sam.Swoją drogą, bardzo lubię, gdy twórca wprowadza ten motyw. Tu samotność bohatera jest podstawą do nawiedzenia, rozwoju sytuacji i takiego a nie innego zakończenia.
Szczęśliwa rodzina zamieszkuje w domu, w którym "mieszkają" od dziesięcioleci duchy innej rodziny: lekarza- mordercy i jego ofiar czyli żony i dwóch córek. Cała historia się powtarza, główny bohater doprowadza do śmierci swoich bliskich (córki, następnie żony, siostry i siostrzenicy). Zakończenie książki nie przynosi końca "nawiedzenia", jest to historia jakby jednego cyklu, aż do momentu wprowadzenia sie następnych mieszkańców.
Zainteresowały mnie dwie rzeczy: po pierwsze aby zostać opętanym przez starego lekarza-mordercę, trzeba mieć predyspozycje. Autor zaznacza, że w domu wczesniej mieszkali ludzie i nic złego sie nie działo. Tak jak w Nawiedzonym Shirley Jackson, wydawać by się mogło, że wbrew pozorom miejsce nawiedzenia jest drugorzędne. To konkretny człowiek jest nawiedzony. W schematach nawiedzeń krok dalej jest Pudełko w kształcie serca (Joe Hill), gdzie miejsce wogóle nie jest ważne, a nawiedzenie jest związane z przeszłością i konkretnymi działaniami ofiary.
Aycliffe w Pokoju nie poszedł tak daleko jak Hill, jednak nacisk na "właściwą osobę" jest wyraźny - na samym końcu dowiadujemy sie przecież, że stary lekarz ma nadzieję nawiazać znaczący kontakt z następnym mieszkańcem, również lekarzem.
Książka jest napisana pięknym językiem, autor nie bał się obyczajówki - opisy świąt, piękne otoczenie, zwyczaje rodzinne, wspomnienia głównego bohatera. Wykorzystał ją do nawiązania z czytelnikiem więzi a potem żerował bezwstydnie na empatii :)
Po zakończeniu lektury Pokoju sięgnęłam po czekającą na kupce do przeczytania antologię Zachowuj się jak porządny trup i pierwszym opowiadaniem było Piekielne szczęście Zambocha. Wcześniej nie czytałam twórczości tego autora, choć wiem, że sporo jego książek zostało u nas wydanych. Zdaję sobie sprawę, ze niektórzy mają gorsze dni i opowiadania. Ale wiecie co? Jakbym miała oceniać twórczość Zambocha po tym opowiadaniu, w porównaniu do Pokoju, jego styl jest prostacki, umiejętność budowania scen kiepska a świat przedstawiony żenujący. Pokój Naomi przy Piekielnym szczęściu to poezja pięknie zbudowanych zdań, nastrój, świat kompletny i żyjący poza wymaganym minimum.
W każdym razie Aycliffe wie, jak pisać. Prosta historia pięknie przedstawiona ujęła mnie bez reszty. Widziałam na allegro jego kolejną ksiażkę, Szepty w ciemnościach. Gdy przeczytam dam znać, co i jak.