» Blog » Poznałam Wyrocznię!
04-05-2008 20:36

Poznałam Wyrocznię!

W działach: znów o książkach, recenzje niefantastyczne | Odsłony: 1

Poznałam Wyrocznię!
Przeczytałam świetną książkę.

Świetną, mimo, ze nie była horrorem, ani fantastyką i została kupiona w zasadzie przez przypadek dla kaczego kupra na okładce i nazwiska autorki (kupowanie dla nazwiska to przywilej zastrzeżony dla kilku autorów, ale ten krąg jak widać się powiększa). No i autorka, Margaret Atwood jest Kanadyjką, co mnie usposabia nader przyjaźnie.

Gwoli wyjaśnienia: na blogu mogę sobie pisać ze spoilerami, bez informowania o literówkach i tym podobnym. Ostatnio mnie rozwścieczyła jedna uwaga, która padła gdzieś tam w przestrzeni internetu, że jeśli recenzent nie napisze czarno na białym, że nie ma literówek, to czytelnik ma prawo podejrzewać, że one są. A jeśli recenzent nie napisze, że nazwisko autora jest przekręcone, to czytelnik może założyć, że i w tym względzie wydanie jest skopane? Proszę się nie śmiać, mam książkę z przekręconym nazwiskiem autora:) a nie spotkałam sie z recenzją, że "z tą książką wszystko w porządku, nazwisko autora zostało wydrukowane poprawnie".

Pani Wyrocznia jest wydana zgodnie ze standardami książki w miękkiej okładce, ma intrygujące zdjęcie na okładce, klejona, przeżyła wyjazd na długi weekend i moje czytanie na tarasie i zalanie piwem. Nazwisko jakże znanej autorki nie ucierpiało, literówki jeśli były, to nie wpłynęły znacząco na moje funkcje poznawcze, a tylna okładka w niezwykle różowym kolorze wywołała kilka komentarzy znajomych. Trupki komarów ubitych i zaschniętych ładnie sie komponują na tym tle.

Jednak jakie by to nie było wydanie - zawartość w pełni mogłaby zrekompensować wszelką niechlujność (nawet gdyby była). Książka jest świetnie opowiedzianą historią pewnej kobiety, a raczej historią jej związków z różnymi osobami. Sposób narracji, przedstawienie bohaterów i dobór tematów jest dla mnie na wskroś amerykański. Są pewne rzeczy, jak na przykład podejście do komunizmu, które my przywykliśmy traktować jako coś poważnego i "dużego". Amerykanie, którzy mają na swoim koncie mnogość religii, idei i ruchów, wydaje sie, ze podchodzą do nich z pewnym przymrużeniem oka. W Pani wyroczni ideologie polityczne były sposobem na pokazanie charakteru męża głównej bohaterki oraz powodem do kilku naprawdę zabawnych rozwiązań sytuacji.

Gdy czytam Irwinga, niektóre z powieści Kinga, czy teraz Atwood, odczuwam nabożny szacunek do ich geniuszu w budowaniu warstwy obyczajowej. Jakże lekko można powiedzieć: zbudował bohaterów z krwi i kości. Czasem ci bohaterowie sami w sobie są ideami, funkcjonują, choć na zdrowy rozsądek nie mają prawa. Są jak animowane postaci z kresek, które w przekazywaniu uczuć i nastrojów są bardziej "ludzkie" niż pan Wiesiu zza ściany.

Bohaterka tej książki to niesamowity podwójny obraz, jak obrazek, który w zależności od strony patrzenia jest dziewczyną albo staruchą. Choć jest szczupła i atrakcyjna, wciąż wisi nad nią widmo grubaski z dzieciństwa, prowadzi podwójne życie (w jednym jest pisarką romantycznych powieści grozy, he he, super rzecz, też tak chcę), nawet jej kochanek ma dwa nazwiska. Sam element metafizyczny pojawia sie i odgrywa pewną rolę w życiu bohaterki, ale w sposub zupełnie niestandardowy.

Czy jak zdaliście na studia, nie mieliście przypadkiem takiej dwoistości: rodzice, dumni z "naszego studenta" mówią o tym, jak wiele umiecie, wy, w porównaniu z innymi wiecie naprawdę dużo na dany temat, ale po powrocie z weekendu rodzinnego trafiacie w środowisko uczelniane, gdzie każdy wie to, co wy i sorry, znów jesteście jednym z wielu? Wydawało mi się, ze Joan, bohaterka Pani Wyroczni odbiera takie sygnały cały czas.

Joan wciąż majta sie od jednej skrajności w drugą: od ekstazy wydawców do pobłażliwych ocen środowiska, w którym się obraca, przez uwielbienie kochanka (słuchajcie, jego nazwisko to coś niesamowitego) do obojętności męża. Sama obserwacja relacji w tym trójkącie, to niezła zabawa, choć mogłoby się wydawać, ze na temat trójkątów powiedziano już wszystko. Książka sprawiła mi wiele radości, nie mówiąc o szaleńczym śmiechu na tarasie. No i zawiera kilka prawd, nawet jeśli nie o ludziach w ogóle, to o kobietach.

W zasadzie niewiele rzeczy jest tu bez znaczenia - kolejni bohaterowie pojawiają się by uwiarygodnić jakąś sytuację, wziąć udział w kluczowej scenie. Choć czytając pierwsze strony miałam mieszane uczucia - zaczyna się w taki jakiś rozmemłany sposób, to po kolei wszystko się rozwija, ślicznie zazębia i prędzej niż bym chciała jest koniec. Koniec, który w zasadzie pasuje do całej książki. Nie jest podsumowaniem, ani ujawnieniem wielkich prawd. jest ucięciem historii i sugestią, że bohaterka gdzieś tam nadal sobie żyje i funkcjonuje ale to już temat na całkiem inną opowieść.

O całej historii można jeszcze powiedzieć - ale to już było! To dlatego, że autorka przedstawiła nam symbole - postaci, które mają cechy przypisane im kulturowo: matka zaborcza w stosunkach z córką, tajemniczy kochanek, facet z przeszłości powracający w najmniej spodziewanym momencie, mąż ideowiec, który nigdy nie będzie tajemniczym kochankiem. Wszystko było, ale w życiu naszej bohaterki pojawia sie to po raz pierwszy i ona jakoś nie za bardzo sobie z tym radzi.

Kiedyś, gdy czytałam książki i identyfikowałam się z bohaterkami, odczuwałam pewien rodzaj lęku, że jestem do nich podobna. Teraz wiem, że to nie jest konieczne - proces identyfikacji i nawiązania sympatii nie zależy od stopnia podobieństwa. Nie jestem podobna do Joan, ale mogłabym się z nią zaprzyjaźnić. Czyż to nie jest świetna rekomendacja dla "papierowej postaci"? I obiecuję sobie, ze jeśli kiedyś mnie natchnie, żeby coś napisać, napiszę romans gotycki. Ma to dla mnie nieodparty urok :)
0
Nikt jeszcze nie poleca tej notki.
Poleć innym tę notkę

Komentarze

Autor tego bloga samodzielnie moderuje komentarze i administracja serwisu nie ingeruje w ich treść.

Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.