19-11-2007 12:06
Stówa w biuście
W działach: samo życie, dialogi | Odsłony: 1
Pracuję w dziale, w jakim pracuję i zdaję sobie sprawę, że dzwoniący ludzie po prostu wykonują swoją pracę, ale nawet oni powinni mieć świadomośc istnienia progu drażnienia klienta. Zawsze wychodzę z załozenia, że jeśli na spokojnie powiedzą, co mają do powiedzenia, ja powiem swoje to wszystko dobrze się skończy.
Nie jestem telefonicznym gadułą, nie wyobrażam sobie, zebym miała wisieć na telefonie i mamrotać o jakims malowaniu paznokci czy czymś takim. Wszyscy moi znajomi mają gadu gadu lub daję upust plotkom nad kanapką w kuchni firmowej. Dzwonie zazwyczaj do mamy (kwadrans rozmowy z nią wyczerpuje moje ciągoty rodzinne na miesiąc), babci mojego faceta i po taksówkę gdy sama wracam z knajpy.
W czasie wakacji zmieniałam abonament i zrezygnowałam z jakiegoś dużego pakietu zakładając, że godzina mi w zupełności wystarczy. Ale rzecz jasna zadzwoniono do mnie, bo pewnie jak każda kobieta tęsknię za tymi swoimi 100 minutami, z których zrezygnowałam w jakims amoku (albo może facet mi pistolet do głowy przystawił) bo to niepojęte. Był nalot esemesowy, były telefony z ofertą nie do odrzucenia.
Ja: Ale ja ich nie potrzebuję.
PanEra: Ale to jest AŻ 100 minut tylko za 2 zł (po 2 miesiącach za 20 zł, więc wróciłabym do starego abonamentu i zbierała sobie te darmowe minuty setkami jak zapasy na wypadek wojny.)
Ja: Nie.
PanEra: To ja zadzwonię później, niech sie pani zastanowi.
...
Ja: Nie po-trze-bu-ję
PanEra: Ale to 100 minut! (fajnefajnefajne każdy by coś takiego chciał, naprawdę każdy a oni chcą dać to mnie!)
...
Ja: A może chciałby pan sobie kupić krem do powiększania biustu? Specjalnie dla pana?
PanEra: Ale... eee? Po co mi?
Ja: Bo widzi pan, ja tych dodatkowych minut też nie potrzebuję, ale już nie wiem, jak to panu wytłumaczyć.
Nie jestem telefonicznym gadułą, nie wyobrażam sobie, zebym miała wisieć na telefonie i mamrotać o jakims malowaniu paznokci czy czymś takim. Wszyscy moi znajomi mają gadu gadu lub daję upust plotkom nad kanapką w kuchni firmowej. Dzwonie zazwyczaj do mamy (kwadrans rozmowy z nią wyczerpuje moje ciągoty rodzinne na miesiąc), babci mojego faceta i po taksówkę gdy sama wracam z knajpy.
W czasie wakacji zmieniałam abonament i zrezygnowałam z jakiegoś dużego pakietu zakładając, że godzina mi w zupełności wystarczy. Ale rzecz jasna zadzwoniono do mnie, bo pewnie jak każda kobieta tęsknię za tymi swoimi 100 minutami, z których zrezygnowałam w jakims amoku (albo może facet mi pistolet do głowy przystawił) bo to niepojęte. Był nalot esemesowy, były telefony z ofertą nie do odrzucenia.
Ja: Ale ja ich nie potrzebuję.
PanEra: Ale to jest AŻ 100 minut tylko za 2 zł (po 2 miesiącach za 20 zł, więc wróciłabym do starego abonamentu i zbierała sobie te darmowe minuty setkami jak zapasy na wypadek wojny.)
Ja: Nie.
PanEra: To ja zadzwonię później, niech sie pani zastanowi.
...
Ja: Nie po-trze-bu-ję
PanEra: Ale to 100 minut! (fajnefajnefajne każdy by coś takiego chciał, naprawdę każdy a oni chcą dać to mnie!)
...
Ja: A może chciałby pan sobie kupić krem do powiększania biustu? Specjalnie dla pana?
PanEra: Ale... eee? Po co mi?
Ja: Bo widzi pan, ja tych dodatkowych minut też nie potrzebuję, ale już nie wiem, jak to panu wytłumaczyć.