27-02-2007 21:54
Wszyscy jesteśmy fetyszystami...
W działach: Z przymrużeniem oka, Horror | Odsłony: 5
Znalazłam świetną książkę! Naprawdę, czytałam nawet w pracy wygoniwszy współpracowniczki do segregowania gazet w piwnicy. Ma wszystko co trzeba: fabułę, bohaterów, urok i napięcie umiejętnie dozowane.
I oczywiście jest horrorem.
Skąd to "oczywiście"? Zaraz do tego dojdę.
Kilka dni temu czytałam artykuł o fetyszach. Choć na codzień używamy tego określenia w seksualnej sferze życia (no, ilu pomyślało o pończochach i kajdankach?), fetysz może dotyczyć np. religii lub przynosić szczęście. Fetyszysta (w sferze seksualnej), odczuwa zaspokojenie dzięki obecności określonej rzeczy, przedmiotu, sytuacji itp.
Innymi słowy, fetysz musi się pojawić, żeby dany rytuał był w pełni udany. Inaczej... czegoś brakuje. Nie mówię tu o skrajnych fetyszystach, gdy sam fetysz wystarczy. Mam na myśli softowych, codziennych fetyszystów, którzy lubią to coś, choć bez fetysza też może być ok.
Jeśli chodzi o książki, czytam je przez większą część mojego życia. Może nie tak dużo jak niektórzy tu obecni, ale więcej niż średnia krajowa. Lubię horrory i ten gatunek jest przeze mnie eksplorowany przez większą część mojego życia :)
Nie wymagam od KAŻDEJ książki, żeby była horrorem, czytuję Calvina i Hobbesa, trochę fantasy (był nawet krótki i intensywny epizod z Dragon Lance), trochę Ann Karenin, Targowisk próżości, Irvinga, Holt i wiele innych. Były fajne książki, bylejakie i cudowne.
Ale pełnię rytuału czytelniczego z wszelkimi aspektami, cudami i szałem myśli spotykam tylko w książce marki horror. Żeby nie było, seks jest lepszy, ale jeśli chodzi o książki...
Chyba każdy spotkał się z "powieścią" typu Guy Smith czy Harry Knight. Nieszczęsne Kraby, wiecznie żywy Sabath czy wszelkiej maści ślimaki, robale i grzyby próbujące zawładnąć nad światem pozostawiają pewnego rodzaju niesmak. To też są horrory, ale jakby je porównać do fetyszy - są nędzną onucą przy koronkowej pończoszce. Większosć horrorów niestety skupia się tylko na elementach mających w sobie horror. Czasami mam wrażenie, ze trzymam w rękach ksiażkę bezlitośnie obgryzioną przez redaktora z wszelkich elementów nie-będących-czystą-grozą.
Są tak "straszne", ze stanowią antytezę horroru, jego zgliszcza i smutną namiastkę. Bo niestety, dobry horror musi się opierać na obyczajówce. Potwory nie mogą być odgrodzone od świata. Rzucanie im ofiar przypomina karmienie kurczaków, które, choć mają straszliwe dzioby i oczyska, tak naprawdę jedzą sobie karmę. Co innego, gdy karma jest bliska czytelnikowi.
I tu dochodzimy do mojej książki. Jest nią Letnia noc Dana Simmonsa. Tu bohaterowie nie są wrzuceni jak karma do korytka. Poznajemy ich, lubimy nawet, czytamy o ich perypetiach i staraniach, a potem... bach! Wielki dziób...
Aspekt obyczajowy uświadamia czytelnikowi, ze świat bohaterów jest taki sam, jak jego. Świetny w tworzeniu społeczeństwa jako bohatera jest King (np.Sklepik z marzeniami), ale Simmons tutaj też dał niezły popis. Co prawda nie stosował aż tak obszernego bohatera zbiorowego, zawęził go do grupki dorastających chłopców, jednak zrobił to świetnie. Czytelnik poznaje każdego z nich, z tłem rodziny, sytuacji i perypetii, robi to w trakcie rozwijania się akcji i w trochę jakby niedbale. Nie trzeba tutaj zapamiętywać imion chłopaków na samym początku. Dzieje sie to jakby samo z siebie.
Ośrodkiem akcji i głównym bohaterem jest przyjaźń i "nasza banda".
Kto nie należał do takiej bandy? Na wspomnieniach z dzieciństwa autor może żerować całkiem nieźle. I to robi. Bo choć ja wychowywałam się w latach osiemdziesiątych w Polsce a nie w sześćdziesiątych w Stanach Zjednoczonych, niektóre sytuacje się nie zmieniają.
Oczywiście nikt w mojej szkole nie odkrył straszliwej tajemnicy, ale gdyby tak było, nie mrugnęłabym okiem. To jest całkiem prawdopodobne. Bo w świecie dzieciństwa i dorastania wszystko jest możliwe i każda groza czai się i czeka, aż zamkniesz oczy. A Oni nigdy nam nie wierzą, nawet jeśli sami kiedyś byli dziećmi.
Co tu długo się rozwodzić. Letnia noc jest świetna, bo jest horrorem popartym wiarygodnością obyczajówki. A takie cos ja bardzo, bardzo lubię (jeśli chodzi o książki).
Kiedy dochodzi do dyskusji o wyższości jednego gatunku literatury nad drugim, nie warto się uciekać do racjonalnych argumentów. Fetysze oddziałują na człowieka pierwotnego ukrytego w nas. I nie zamierzam nikogo przekonywać, ze horrory są objawieniem dizsiejszych bibliotek. Niektórzy lubią kajdanki inni lateks.
I oczywiście jest horrorem.
Skąd to "oczywiście"? Zaraz do tego dojdę.
Kilka dni temu czytałam artykuł o fetyszach. Choć na codzień używamy tego określenia w seksualnej sferze życia (no, ilu pomyślało o pończochach i kajdankach?), fetysz może dotyczyć np. religii lub przynosić szczęście. Fetyszysta (w sferze seksualnej), odczuwa zaspokojenie dzięki obecności określonej rzeczy, przedmiotu, sytuacji itp.
Innymi słowy, fetysz musi się pojawić, żeby dany rytuał był w pełni udany. Inaczej... czegoś brakuje. Nie mówię tu o skrajnych fetyszystach, gdy sam fetysz wystarczy. Mam na myśli softowych, codziennych fetyszystów, którzy lubią to coś, choć bez fetysza też może być ok.
Jeśli chodzi o książki, czytam je przez większą część mojego życia. Może nie tak dużo jak niektórzy tu obecni, ale więcej niż średnia krajowa. Lubię horrory i ten gatunek jest przeze mnie eksplorowany przez większą część mojego życia :)
Nie wymagam od KAŻDEJ książki, żeby była horrorem, czytuję Calvina i Hobbesa, trochę fantasy (był nawet krótki i intensywny epizod z Dragon Lance), trochę Ann Karenin, Targowisk próżości, Irvinga, Holt i wiele innych. Były fajne książki, bylejakie i cudowne.
Ale pełnię rytuału czytelniczego z wszelkimi aspektami, cudami i szałem myśli spotykam tylko w książce marki horror. Żeby nie było, seks jest lepszy, ale jeśli chodzi o książki...
Chyba każdy spotkał się z "powieścią" typu Guy Smith czy Harry Knight. Nieszczęsne Kraby, wiecznie żywy Sabath czy wszelkiej maści ślimaki, robale i grzyby próbujące zawładnąć nad światem pozostawiają pewnego rodzaju niesmak. To też są horrory, ale jakby je porównać do fetyszy - są nędzną onucą przy koronkowej pończoszce. Większosć horrorów niestety skupia się tylko na elementach mających w sobie horror. Czasami mam wrażenie, ze trzymam w rękach ksiażkę bezlitośnie obgryzioną przez redaktora z wszelkich elementów nie-będących-czystą-grozą.
Są tak "straszne", ze stanowią antytezę horroru, jego zgliszcza i smutną namiastkę. Bo niestety, dobry horror musi się opierać na obyczajówce. Potwory nie mogą być odgrodzone od świata. Rzucanie im ofiar przypomina karmienie kurczaków, które, choć mają straszliwe dzioby i oczyska, tak naprawdę jedzą sobie karmę. Co innego, gdy karma jest bliska czytelnikowi.
I tu dochodzimy do mojej książki. Jest nią Letnia noc Dana Simmonsa. Tu bohaterowie nie są wrzuceni jak karma do korytka. Poznajemy ich, lubimy nawet, czytamy o ich perypetiach i staraniach, a potem... bach! Wielki dziób...
Aspekt obyczajowy uświadamia czytelnikowi, ze świat bohaterów jest taki sam, jak jego. Świetny w tworzeniu społeczeństwa jako bohatera jest King (np.Sklepik z marzeniami), ale Simmons tutaj też dał niezły popis. Co prawda nie stosował aż tak obszernego bohatera zbiorowego, zawęził go do grupki dorastających chłopców, jednak zrobił to świetnie. Czytelnik poznaje każdego z nich, z tłem rodziny, sytuacji i perypetii, robi to w trakcie rozwijania się akcji i w trochę jakby niedbale. Nie trzeba tutaj zapamiętywać imion chłopaków na samym początku. Dzieje sie to jakby samo z siebie.
Ośrodkiem akcji i głównym bohaterem jest przyjaźń i "nasza banda".
Kto nie należał do takiej bandy? Na wspomnieniach z dzieciństwa autor może żerować całkiem nieźle. I to robi. Bo choć ja wychowywałam się w latach osiemdziesiątych w Polsce a nie w sześćdziesiątych w Stanach Zjednoczonych, niektóre sytuacje się nie zmieniają.
Oczywiście nikt w mojej szkole nie odkrył straszliwej tajemnicy, ale gdyby tak było, nie mrugnęłabym okiem. To jest całkiem prawdopodobne. Bo w świecie dzieciństwa i dorastania wszystko jest możliwe i każda groza czai się i czeka, aż zamkniesz oczy. A Oni nigdy nam nie wierzą, nawet jeśli sami kiedyś byli dziećmi.
Co tu długo się rozwodzić. Letnia noc jest świetna, bo jest horrorem popartym wiarygodnością obyczajówki. A takie cos ja bardzo, bardzo lubię (jeśli chodzi o książki).
Kiedy dochodzi do dyskusji o wyższości jednego gatunku literatury nad drugim, nie warto się uciekać do racjonalnych argumentów. Fetysze oddziałują na człowieka pierwotnego ukrytego w nas. I nie zamierzam nikogo przekonywać, ze horrory są objawieniem dizsiejszych bibliotek. Niektórzy lubią kajdanki inni lateks.