04-09-2008 16:05
Historia pana B. i nie tylko
W działach: horror | Odsłony: 2
Zacznę od historii pani E. a może s.
Po pierwsze: doświadczenia z pogranicza ostracyzmu czytelniczego miałam za sobą w liceum, gdy w wypracowaniach cytowałam np. Mastertona. Skoro nie zabiła mnie potęga podniesionej brwi pani Kwaśniak, gdy w zadaniu domowym z niemieckiego na pytanie: Czym się interesujesz? opisywałam horrory, to co mogło mnie zmiażdżyć?
Odporność na krytykę otoczenia u osoby przystosowanej społecznie zazwyczaj jest bardzo niska. Nie prowadziłam badań ani nie szukałam w opracowaniach naukowych, ale wydaje mi się, że coś takiego jak „hobby” troszkę tą odporność podnosi. No pomyślcie, ile razy popatrzono dziwnie, zapytano „a co to w ogóle jest???” i tak dalej i tak dalej.
Ja uważam się za osobę dosyć odporną, bo po pierwsze, od czasu podstawówki przeszłam przez etap ukrywania pasji, ignorowania głupich uwag, racjonalnych argumentów po wykształcenie zdolności podstępnego ataku (Mój Mężczyzna mówi potem, że „krwawą kiszkę przedstawiłam jako zagadnienie problematyki współczesnego świata”, ale pracuję nad nim). Wydaje mi się, że ma to także odbicie w życiu codziennym, bo znoszę na przykład niezwykle agresywną krytykę partnerską typu: ładna sukienka, a gdzie glany?
Skąd ten przydługi wstęp? Ano dlatego, że teraz czas na…
Historię pana B.
Którą swego czasu napisał niejaki pan B. Clive B.
Nie zamierzam pisać recenzji, bo po pierwsze, gdybym ją pisała i chciała zamieścić na stronie głównej Poltera, to musiałabym stosować się do tych wszystkich zasad typu nie przeklinamy, nie dajemy spoilerów, piszemy o wszystkim, co może zainteresować czytelnika….
Na moim blogu mogę pisać co mi się żywnie podoba a spoilery są mile widziane. Zatem: czujcie się ostrzeżeni.
No kurde! Jak to się stało, że jakoś nikomu Historia pana B. się nie spodobała? To znaczy mogła się nie spodobać, bo to książka Barkera i w ogóle, ale może ja dostałam jakiś inny egzemplarz?
Nie jest super porywająca, to prawda, ale dajcie mi przykład porywającej książki Barkera, bo jakoś chyba takiej nie czytałam. Barker jako taki we wszystkich chyba książkach ma „hamujący” styl, przedkłada opisowość nad płynność w kompozycji i taka Everville potrafiła uśpić niektórych po kilku stronach. Najfajniej czytało się Księgi krwi, ale to pewnie dlatego, że są to krótkie formy w zasadzie jednotematyczne i czasem jednoscenowe (np. opis jak mężczyźnie wyrastają piersi).
Filmy barkerowskie są barwne, pomysłowe i w ogóle, ale właśnie może dlatego, że literatura często jest książką z opisem. To co widz zauważy w ciągu ułamka sekundy w książce zajmuje znacznie więcej. Zawsze wydawało mi się, że King jest jak kapitan statku wycieczkowego: sadza cię w pierwszym rzędzie, jest strasznie, boisz się, przeżywasz, rzygasz za burtę, ale autor zrobił wszystko, żeby czytelnik łatwo wsiąkł w historię, nie miał objawu zmęczenia literkami. Barker to mrukliwy przewodnik z bezdroży Bieszczad czy dżungli. Musisz za nim iść, znosić te wszystkie widoki z kozami po drodze, przedzierać przez leśne ostępy, nadążać i chłonąć atmosferę obtartych pięt. Ale czytelnik, doświadczony wie, ze dwadzieścia kilometrów dalej jest coś fajnego. Czasem bezpośrednią obrzydliwość spotyka się tuż za progiem, jak upośledzone dziecko w Deliverance.
Gdzieś w necie znalazłam niezbyt przekonujące wyjaśnienie autora, że chciał napisać o czymś strasznym i nietypowym. Barker pisze strasznie, ale szczerze mówiąc nie były to nigdy rzeczy naprawdę obrzydliwe czy przekraczające ludzką wytrzymałość. W książce trudno coś takiego zawrzeć, chyba, ze akurat trafi się na odpowiednio uwarunkowanego czytelnika. Zatem wypowiedź wziełam za tekst reklamowy i sama zabrałam się za czytanie.
Co znalazłam w Historii pana B.?
Od czasu Sakramentu, który uważa się za ostateczne „przyznanie się do” orientacji seksualnej autora, minęło trochę czasu. Wiem, dziwacznie to zabrzmiało: przyznanie się do homoseksualizmu. Wcześniej wszyscy wiedzieli i nikt jakoś się nie przejmował i nagle… No ale składam to na karb troszkę innej kultury czy czego tam. Część osób chyba oburzyła się, że autor obnosi się z tym jak nowo narodzonym dzieckiem. Ale jest to jego prawo. Skoro jakaś rosyjska autorka (naprawdę nie pamiętam kto, wiem tylko, ze piali nad tym w Twoim Stylu) pisała jak to grzebała w swojej podpasce i znajdując fragmenty skrzepów i tkanki zastanawiała się, czy to czasem nie mózg a było to pisane nie w formie bohaterka – ktoś wyimaginowany, ale było to jakieś odniesienie do samej autorki i jej życia, no to facet chyba mógł napisać o kilku fascynacjach, pocałunkach czy czymś takim, nie?
Barker pisze rzeczy lajtowe. Oczywiście, można tu przytaczać przykłady, że wcale nie, ale jakby nie patrzeć jest on twórcą antyhorroru: czy to flaki, czy dzieci wypadające z dziurawego worka niczym w bajce o złej wiedźmie, czy paląca się skóra – to tylko narzędzia do tworzenia opisów. No a tu jeszcze bardziej pojechał z hiperbolizacją stanów uczuciowych (co chyba coraz częściej pojawia się w horrorze w miejsce świata nadnaturalnego).
W Historii pana B. znalazłam nawiązanie: mogłaby to być rzeczywiście historia pana B., pana Barkera, który jest hehe, dwuogoniastym demonem, czyli ewenementem wśród innych demonów (no cóż, niektórzy traktują homoseksualistów, znacznie gorzej niż dwuogoniaste demony). Fascynacja seksualna innym demonem? Ależ dlaczego nie :)
Pisarz to demon, dziwaczny, brzydki i przepędzany nawet przez swoich.
Bodajże King kiedyś napisał: Autor, który pisze prawdę powinien pożegnać się ze swoimi znajomymi, bo bardzo szybko nie będzie ich miał.
Cała historia tytułowego pana B. to przenicowanie procesu powstawania książki: czyż w każdym tekście nie tkwi jego autor? Być może ten proces następuje częściowo wbrew jego woli. Być może, tak jak powiedział Orbitowski: pisanie jest formą striptizu. Pisząc korzysta się z własnych doświadczeń, pokazuje bieliznę, zdarzenia z przeszłości nie zawsze ładne i łatwe. Nie wiem, na ile historia pana B to historia pana B, ale podczas czytania książki nie opuszczała mnie ta myśl.
Barker zrobił jeszcze jedną rzecz: tak jak łatwo wyobrazić sobie linię odbioru: autor-czytelnik, tak tu jest troszeczkę trudniej. Między autorem a czytelnikiem staje „coś”, twór którego nie ma ani w książce ani w rzeczywistości i to do niego zwraca się główny bohater. „Normalnie” w układzie funkcjonuje: potwór, ofiara-bohater i czytelnik, który kształtuje swoje opinie o świecie na podstawie emocji ofiary-bohatera. Tu istnieje taki sam układ, tylko że inny ;)
Nie ma ofiary-bohatera, bo jest domyślny – to do niego zwraca się demon-potwór, to o jego mimice, ciekawości i na końcu przerażeniu pisze. W ogóle całe zastosowanie „rozmowy z czytelnikiem” (hehe, nie czytelnikiem, tylko tym tworem domyślnym) uświadamia, jak łatwo moglibyśmy wpaść w pułapkę książki, której nie wolno przeczytać do końca.
W życiu każdego człowieka jest książka, po której życie nie będzie takie samo. Myślę, że każdy autor chciałby taką napisać, albo może pisać takie książki, z których każda zmieni życie przynajmniej jednego człowieka. Nie każdy może napisać Rage czy Władców much, ale… no wiecie, gdyby nie marzenia chyba większość bibliotek na świecie można by było zamienić na składy kalarepy. Być może dlatego autorzy sięgają także po kawałki swojego życia, żeby wszystko było ciekawsze, prawdziwsze, bardziej krwiste. Demon-autor zaklęty w książkę, jęczący masochistycznie: nie czytaj, spal, gdy całe jego ciało-książka mówi: czytaj mnie, czytaj, no, coś w tym jest z piekła autora.
Może inny autor napisałby to lepiej, może warsztat typowo barkerowski zaszkodził tej książce, może, może…
Malakh w swojej recenzji zarzucił, że w zasadzie Historie pana B. mógłby napisać jakiś fan, a Barker opatrzył swoim nazwiskiem. No cóż, jeśli by tak było musiałabym przyznać, ze spodobała mi się praca tego fana. I już.
… ciąg dalszy nastąpi…
Po pierwsze: doświadczenia z pogranicza ostracyzmu czytelniczego miałam za sobą w liceum, gdy w wypracowaniach cytowałam np. Mastertona. Skoro nie zabiła mnie potęga podniesionej brwi pani Kwaśniak, gdy w zadaniu domowym z niemieckiego na pytanie: Czym się interesujesz? opisywałam horrory, to co mogło mnie zmiażdżyć?
Odporność na krytykę otoczenia u osoby przystosowanej społecznie zazwyczaj jest bardzo niska. Nie prowadziłam badań ani nie szukałam w opracowaniach naukowych, ale wydaje mi się, że coś takiego jak „hobby” troszkę tą odporność podnosi. No pomyślcie, ile razy popatrzono dziwnie, zapytano „a co to w ogóle jest???” i tak dalej i tak dalej.
Ja uważam się za osobę dosyć odporną, bo po pierwsze, od czasu podstawówki przeszłam przez etap ukrywania pasji, ignorowania głupich uwag, racjonalnych argumentów po wykształcenie zdolności podstępnego ataku (Mój Mężczyzna mówi potem, że „krwawą kiszkę przedstawiłam jako zagadnienie problematyki współczesnego świata”, ale pracuję nad nim). Wydaje mi się, że ma to także odbicie w życiu codziennym, bo znoszę na przykład niezwykle agresywną krytykę partnerską typu: ładna sukienka, a gdzie glany?
Skąd ten przydługi wstęp? Ano dlatego, że teraz czas na…
Historię pana B.
Którą swego czasu napisał niejaki pan B. Clive B.
Nie zamierzam pisać recenzji, bo po pierwsze, gdybym ją pisała i chciała zamieścić na stronie głównej Poltera, to musiałabym stosować się do tych wszystkich zasad typu nie przeklinamy, nie dajemy spoilerów, piszemy o wszystkim, co może zainteresować czytelnika….
Na moim blogu mogę pisać co mi się żywnie podoba a spoilery są mile widziane. Zatem: czujcie się ostrzeżeni.
No kurde! Jak to się stało, że jakoś nikomu Historia pana B. się nie spodobała? To znaczy mogła się nie spodobać, bo to książka Barkera i w ogóle, ale może ja dostałam jakiś inny egzemplarz?
Nie jest super porywająca, to prawda, ale dajcie mi przykład porywającej książki Barkera, bo jakoś chyba takiej nie czytałam. Barker jako taki we wszystkich chyba książkach ma „hamujący” styl, przedkłada opisowość nad płynność w kompozycji i taka Everville potrafiła uśpić niektórych po kilku stronach. Najfajniej czytało się Księgi krwi, ale to pewnie dlatego, że są to krótkie formy w zasadzie jednotematyczne i czasem jednoscenowe (np. opis jak mężczyźnie wyrastają piersi).
Filmy barkerowskie są barwne, pomysłowe i w ogóle, ale właśnie może dlatego, że literatura często jest książką z opisem. To co widz zauważy w ciągu ułamka sekundy w książce zajmuje znacznie więcej. Zawsze wydawało mi się, że King jest jak kapitan statku wycieczkowego: sadza cię w pierwszym rzędzie, jest strasznie, boisz się, przeżywasz, rzygasz za burtę, ale autor zrobił wszystko, żeby czytelnik łatwo wsiąkł w historię, nie miał objawu zmęczenia literkami. Barker to mrukliwy przewodnik z bezdroży Bieszczad czy dżungli. Musisz za nim iść, znosić te wszystkie widoki z kozami po drodze, przedzierać przez leśne ostępy, nadążać i chłonąć atmosferę obtartych pięt. Ale czytelnik, doświadczony wie, ze dwadzieścia kilometrów dalej jest coś fajnego. Czasem bezpośrednią obrzydliwość spotyka się tuż za progiem, jak upośledzone dziecko w Deliverance.
Gdzieś w necie znalazłam niezbyt przekonujące wyjaśnienie autora, że chciał napisać o czymś strasznym i nietypowym. Barker pisze strasznie, ale szczerze mówiąc nie były to nigdy rzeczy naprawdę obrzydliwe czy przekraczające ludzką wytrzymałość. W książce trudno coś takiego zawrzeć, chyba, ze akurat trafi się na odpowiednio uwarunkowanego czytelnika. Zatem wypowiedź wziełam za tekst reklamowy i sama zabrałam się za czytanie.
Co znalazłam w Historii pana B.?
Od czasu Sakramentu, który uważa się za ostateczne „przyznanie się do” orientacji seksualnej autora, minęło trochę czasu. Wiem, dziwacznie to zabrzmiało: przyznanie się do homoseksualizmu. Wcześniej wszyscy wiedzieli i nikt jakoś się nie przejmował i nagle… No ale składam to na karb troszkę innej kultury czy czego tam. Część osób chyba oburzyła się, że autor obnosi się z tym jak nowo narodzonym dzieckiem. Ale jest to jego prawo. Skoro jakaś rosyjska autorka (naprawdę nie pamiętam kto, wiem tylko, ze piali nad tym w Twoim Stylu) pisała jak to grzebała w swojej podpasce i znajdując fragmenty skrzepów i tkanki zastanawiała się, czy to czasem nie mózg a było to pisane nie w formie bohaterka – ktoś wyimaginowany, ale było to jakieś odniesienie do samej autorki i jej życia, no to facet chyba mógł napisać o kilku fascynacjach, pocałunkach czy czymś takim, nie?
Barker pisze rzeczy lajtowe. Oczywiście, można tu przytaczać przykłady, że wcale nie, ale jakby nie patrzeć jest on twórcą antyhorroru: czy to flaki, czy dzieci wypadające z dziurawego worka niczym w bajce o złej wiedźmie, czy paląca się skóra – to tylko narzędzia do tworzenia opisów. No a tu jeszcze bardziej pojechał z hiperbolizacją stanów uczuciowych (co chyba coraz częściej pojawia się w horrorze w miejsce świata nadnaturalnego).
W Historii pana B. znalazłam nawiązanie: mogłaby to być rzeczywiście historia pana B., pana Barkera, który jest hehe, dwuogoniastym demonem, czyli ewenementem wśród innych demonów (no cóż, niektórzy traktują homoseksualistów, znacznie gorzej niż dwuogoniaste demony). Fascynacja seksualna innym demonem? Ależ dlaczego nie :)
Pisarz to demon, dziwaczny, brzydki i przepędzany nawet przez swoich.
Bodajże King kiedyś napisał: Autor, który pisze prawdę powinien pożegnać się ze swoimi znajomymi, bo bardzo szybko nie będzie ich miał.
Cała historia tytułowego pana B. to przenicowanie procesu powstawania książki: czyż w każdym tekście nie tkwi jego autor? Być może ten proces następuje częściowo wbrew jego woli. Być może, tak jak powiedział Orbitowski: pisanie jest formą striptizu. Pisząc korzysta się z własnych doświadczeń, pokazuje bieliznę, zdarzenia z przeszłości nie zawsze ładne i łatwe. Nie wiem, na ile historia pana B to historia pana B, ale podczas czytania książki nie opuszczała mnie ta myśl.
Barker zrobił jeszcze jedną rzecz: tak jak łatwo wyobrazić sobie linię odbioru: autor-czytelnik, tak tu jest troszeczkę trudniej. Między autorem a czytelnikiem staje „coś”, twór którego nie ma ani w książce ani w rzeczywistości i to do niego zwraca się główny bohater. „Normalnie” w układzie funkcjonuje: potwór, ofiara-bohater i czytelnik, który kształtuje swoje opinie o świecie na podstawie emocji ofiary-bohatera. Tu istnieje taki sam układ, tylko że inny ;)
Nie ma ofiary-bohatera, bo jest domyślny – to do niego zwraca się demon-potwór, to o jego mimice, ciekawości i na końcu przerażeniu pisze. W ogóle całe zastosowanie „rozmowy z czytelnikiem” (hehe, nie czytelnikiem, tylko tym tworem domyślnym) uświadamia, jak łatwo moglibyśmy wpaść w pułapkę książki, której nie wolno przeczytać do końca.
W życiu każdego człowieka jest książka, po której życie nie będzie takie samo. Myślę, że każdy autor chciałby taką napisać, albo może pisać takie książki, z których każda zmieni życie przynajmniej jednego człowieka. Nie każdy może napisać Rage czy Władców much, ale… no wiecie, gdyby nie marzenia chyba większość bibliotek na świecie można by było zamienić na składy kalarepy. Być może dlatego autorzy sięgają także po kawałki swojego życia, żeby wszystko było ciekawsze, prawdziwsze, bardziej krwiste. Demon-autor zaklęty w książkę, jęczący masochistycznie: nie czytaj, spal, gdy całe jego ciało-książka mówi: czytaj mnie, czytaj, no, coś w tym jest z piekła autora.
Może inny autor napisałby to lepiej, może warsztat typowo barkerowski zaszkodził tej książce, może, może…
Malakh w swojej recenzji zarzucił, że w zasadzie Historie pana B. mógłby napisać jakiś fan, a Barker opatrzył swoim nazwiskiem. No cóż, jeśli by tak było musiałabym przyznać, ze spodobała mi się praca tego fana. I już.
… ciąg dalszy nastąpi…