18-06-2009 21:01
Kocia historia
W działach: znów o kocie | Odsłony: 3
Kot: ... no i uważam, ze życie w miejskiej dżungli osłabia wasz poziom terytorializmu.
Ja:.. Hę???
Kot: Rozważ sytuację. Przez kilka ostatnich tygodni tuż za naszym balkonem para gołębi wiła sobie gniazdko. Obserwowałem to z niejakim zainteresowaniem, a krótko po złożeniu pierwszych gałązek celem założenia nowej gołębiej rodziny miałem już gotowy plan...
Ja: ... taaa...
Kot: Codzienna wnikliwa obserwacja oraz kalkulowanie kolejnych posunięć miało na celu uspokojenie ptactwa oraz takie zorganizowanie pola działania, by gołębie zakładały optymalny i bezpieczny rozwój sytuacji. Oczywiście ocena ich była całkowicie błędna, czego miałem dowody. Wszystko zależało od decyzji podejmowanych czasem w ułamku sekundy i mających długofalowe skutki...
Ja: Rety, Paszpalu, twoja zdolność do podejmowania decyzji doprowadziłaby do szału wytrawnego szachistę!
Kot: Twoja wypowiedź tylko ugruntowuje mnie w przekonaniu, że nie ogarniacie problemu. Ale, jak dotąd wszystko przebiegało według mojego planu, choć rzucaliście mi kłody pod nogi a to instalując kratki do kwiatów, a to kładąc kafelki.
Ja: Gołębie tuż pod twoim nosem uwiły gniazdo i zdążyły złożyć dwa jajka. Nie przegoniłeś ich ani nie rozszarpałeś.
Kot: Powtarzam: wszystko według planu.
Ja (wiedząc, do czego zmierza): Aż do dziś.
Kot: Tak. Bo oto na wasze terytorium zakradł się wąż i kiedy akurat na chwilę się zdrzemnąłem, sprzed twojego nosa zwinął i gniazdo, i jajka i moje gołębie. Ja rozumiem, jesteś w ciąży i w ogóle. Ale ze nie potrafiłaś przegonić pana na huśtawce myjącego okna? Trzeba było pobiec na dach i przeciąć mu te liny. Co to ma znaczyć, że spółdzielnia ot tak sobie wynajmuje kogoś myjącego okna i rekwirującego gołębie? Tuż za waszym balkonem?
Ja: Na dach...? Liny...???
Kot: Nie dramatyzuj. Trzeba było wsiąść do windy.
Spółdzielnia ostro sobie nagrabiła. Nie zdziwię się, jeśli pewnego dnia znajdę na dywanie zamiast zagryzionych ciem i bąków zwłoki pani dozorczyni bez głowy.
Ja:.. Hę???
Kot: Rozważ sytuację. Przez kilka ostatnich tygodni tuż za naszym balkonem para gołębi wiła sobie gniazdko. Obserwowałem to z niejakim zainteresowaniem, a krótko po złożeniu pierwszych gałązek celem założenia nowej gołębiej rodziny miałem już gotowy plan...
Ja: ... taaa...
Kot: Codzienna wnikliwa obserwacja oraz kalkulowanie kolejnych posunięć miało na celu uspokojenie ptactwa oraz takie zorganizowanie pola działania, by gołębie zakładały optymalny i bezpieczny rozwój sytuacji. Oczywiście ocena ich była całkowicie błędna, czego miałem dowody. Wszystko zależało od decyzji podejmowanych czasem w ułamku sekundy i mających długofalowe skutki...
Ja: Rety, Paszpalu, twoja zdolność do podejmowania decyzji doprowadziłaby do szału wytrawnego szachistę!
Kot: Twoja wypowiedź tylko ugruntowuje mnie w przekonaniu, że nie ogarniacie problemu. Ale, jak dotąd wszystko przebiegało według mojego planu, choć rzucaliście mi kłody pod nogi a to instalując kratki do kwiatów, a to kładąc kafelki.
Ja: Gołębie tuż pod twoim nosem uwiły gniazdo i zdążyły złożyć dwa jajka. Nie przegoniłeś ich ani nie rozszarpałeś.
Kot: Powtarzam: wszystko według planu.
Ja (wiedząc, do czego zmierza): Aż do dziś.
Kot: Tak. Bo oto na wasze terytorium zakradł się wąż i kiedy akurat na chwilę się zdrzemnąłem, sprzed twojego nosa zwinął i gniazdo, i jajka i moje gołębie. Ja rozumiem, jesteś w ciąży i w ogóle. Ale ze nie potrafiłaś przegonić pana na huśtawce myjącego okna? Trzeba było pobiec na dach i przeciąć mu te liny. Co to ma znaczyć, że spółdzielnia ot tak sobie wynajmuje kogoś myjącego okna i rekwirującego gołębie? Tuż za waszym balkonem?
Ja: Na dach...? Liny...???
Kot: Nie dramatyzuj. Trzeba było wsiąść do windy.
Spółdzielnia ostro sobie nagrabiła. Nie zdziwię się, jeśli pewnego dnia znajdę na dywanie zamiast zagryzionych ciem i bąków zwłoki pani dozorczyni bez głowy.