Nasi drodzy zmarli
W działach: Historie, niszowe recki | Odsłony: 6W moim domu rodzinnym w każde święto zmarłych zostawiało się na noc zastawiony stół w kuchni. Nie było na nim wiele. Zwykle komplet sztućców na białym obrusie, talerze, nóż do krojenia chleba, sól i chleb. I zapaloną lampę w oknie. Mieszkaliśmy na gospodarstwie pod lasem a do cmentarza mieliśmy pół kilometra.
Noce na wsi pod lasem stanowczo różnią się od łuny wielkiego miasta. Jest ciemno. Naprawdę, tak że bez młotokwego widzenia w ciemności naprawdę nie ma czego szukać w bezksiężycową noc. Jednak niezależnie od kwadry księżyca nasi zmarli zawsze znajdowali do nas drogę. Bo to dla nich był posiłek.
Zadawałam mnóstwo pytań odnośnie tego zwyczaju: czy przychodzili wszyscy, którzy w tym domu umarli, czy może tylko nasza rodzina niezależnie od tego, gdzie umarli. I babcia i mama tłumaczyły ostrożnie, ze wszyscy są mile widziani i dla wszystkich wystarczy. W zasadzie nigdy nie chciały o tym rozmawiać z wyjątkiem zwyczajowego: tak trzeba. Następnego ranka wszyscy jedliśmy chleb zmarłych (to był dom, gdzie nigdy niczego się nie wyrzucało), albo inaczej – dzieliliśmy się z nimi.
Dziś oglądałam El Muerto – Aztecką przepowiednię. Sensem historii jest powrót zmarłego do świata żywych. Oczywiście, widzieliśmy takie filmy. Sławetny Kruk, który wrócił żeby zemścić się na mordercach chociażby.
Z jednej strony El Muerto żeruje na popularności Kruka: tu główny bohater też ma pomalowaną twarz, choć raczej jest to znakiem podziemnego boga, także trudno go zabić, wrócił z misją w rocznicę śmierci, bardzo ważna jest rola miłości, brutalnie przerwanej przez śmierć. Jednak Aztecka przepowiednia ma w sobie coś o wiele mroczniejszego. Żeby nie było – Kruk to arcydzieło aktorsko-klimatyczne, jednak jego warstwa kulturowa jest tylko ślizgiem po znanych symbolach.
W El Muerto jest coś co zawsze mi się podobało: wizja świata umarłych to raczej coś w rodzaju krainy Hadesa i Persefony niż chmurek z aniołkami. Świat umarłych jest tuż obok świata żywych, granicą jest rzeka pojawiająca się w wielu mitologiach. W świecie mojego dzieciństwa zmarli mogli powrócić ściągnięci uczuciem lub cierpieniem bliskiej osoby. W filmie zmarły będzie obok, jeśli tylko zajdzie potrzeba. To jakiś spadek po pierwotnych wierzeniach, gdzie śmierć nie jest pożegnaniem dotychczasowego życia i przeniesieniem się w inne wymiary, lecz staniem w cieniu, współistnienie i bycie kimś w rodzaju ręki zza grobu dla potomków. Świetnie zdaję sobie sprawę, że to tylko złudzenie, Nietzsche w zajebisty sposób to wyjaśnił, ale znamy również naukowe wyjaśnienie miłości a przecież dajemy się nią opętać jak głupcy. Znajomość podstaw zjawiska nie chroni nas przed poddaniem się mu.
Wracając do El muerto. Jest tam jeszcze jedna rzecz, która mnie urzekła. Zwyczaj obchodzenia święta zmarłych z przebierankami, strojeniem ołtarzy i figurkami. Zawsze przemawiał do mnie sposób oswajania śmierci. To nie jest rzecz miła ani przyjemna w naszym wiecznie młodym i trendy świecie. Dodatkowo tylko niektóre społeczeństwa pozwalają sobie na takie ekstrawagancje jak laleczki przedstawiające śmierć, jak to było pokazane na przykład we Fridzie czy zabawki na irlandzkim cmentarzu (zdjęcie jest z cmentarza w Dublinie, groby dzieci przypominały sklep z zabawkami). Mamy co prawda halloween, ale wiecie... to jest dyskoteka, która nie ma zaczepienia w naszych zwyczajach. W Polsce znacznie częściej kultywuje się szpanowanie w futrze na cmentarzu i noszenie wiechci chryzantem wielkości owcy.
Posiłki dla zmarłych zostawia się w tajemnicy. A przynajmniej ja nie słyszałam, żeby ktoś o tym głośno rozmawiał. A może właśnie w tym tkwi magia.