Nieprzekraczalna granica
W działach: samo życie | Odsłony: 25Wieczór, przynieśliśmy łupy i pichcimy obiad.
Ja: Przypaliłeś kotlety.
Mój Mężczyzna: Nieprawda, to ty zawsze przypalasz kotlety
Ja: ... siedziałeś i stukałeś e-maile do Coprenicusa, to sie stało wtedy (po latach mieszkania z facetem nauczyłam się dokładnego zapamiętywania okoliczności zajścia)
MM: Skarbie, to ty zawsze przypalasz kotlety ...eee... bo to ty zawsze je robisz.
Dziś rano zobaczyłam nowy wpis na kartonkach i pomyślałam, że mieszkając z drugą osobą zwykle dosyć szybko wymacujemy granicę, której przestąpienie jest jak przekroczenie Rubikonu. Czarny punkt na mapie wzajemnych relacji, w obrębie którego szaleją demony i w każdym kącie czyha śmierć. Po latach potrafimy swobodnie dryfować wokół tego punktu w zależności od powagi sytuacji zbliżając się do niego. Złe zinterpretowanie granicy, lub, co gorsza, wykorzystanie jej z błahego powodu może skończyć się nieszczęściem.
Zauważyliscie owo ...eee... w wypowiedzi MM? Mógłby tu powiedzieć, że przypalam kotlety, naleśniki i rozgotowuję makaron, bo zazwyczaj czytam książkę gotując. I to niekoniecznie książkę kucharską (na której w takich momentach leży sobie kot).
I chociaż lubię gotować i strasznie się puszę, gdy znajomi zjadają to, co przygotuję by przekąsić w czasie spotkań z nimi, to nie jestem jakoś super drażliwa na punkcie wytykania stref przypaleń.
Gorzej, jeśli ktoś powie: Przypilnowałabyć tych kotletów zamiast czytać jakieś głupie... co to jest? Moja siostra szatan? Co to za gówno?
Moja mama, choć urodziła mnie, wychowała i pewnie poświęcała mi tyle uwagi co nikt na świecie, nie miała pojęcia o istnieniu tego czarnego punktu, w obrębie którego wpadam w szał. A może właśnie wiedziała? Tylko kierowała nią sadystyczna zdolność do wbijania szpil w najbardziej bolące miejsce? W każdym razie nie mieszkamy juz razem, a na jej paskudne wypowiedzi typu "Po co ci tyle książek?Oddałabyś to na makulaturę... Ile ty musisz na to wydawać... Nowe półki? Kupiłabyś sobie ładny obrazek z
Matką Boską", mogę odpowiedzieć "ale to ja za to płacę i tak, potrafie wydać stówę na stary horror z lat '90".
Z tym, że to są już relacje typu Rosja i cała reszta uzależniona od dostaw gazu. Czarny punkt zajął strategiczne miejsce na mapie naszych kontaktów a my zajęłyśmy się wzmocnieniem punktów granicznych i ostrzegawczymi strzałami w łeb zbyt swobodnych pograniczników.
W kontaktach z osobnikiem, którego sami wybraliśmy, a nie dostał się nam niejako z przydziału (rodzina) jest z jednej strony i łatwiej, i trudniej. Łatwiej, bo powoduje nami szczera chęć współpracy, trudniej, bo przy niewłaściwej interpretacji czy porywie wściekłości nie będzie szans na reset sytuacji.
W tej chwili mogę się śmiać, że jeden pochopnie wysłany e-mail o treści "i nigdy nie miałem poważania dla tych twoich horrorów..." może zmienić sporo w moich przyjaźniach i znajomościach, i niektórzy rzeczywiście mogą dołączyć do wybuchu śmiechu, ale nie radzę ryzykować.
PS. Bardzo podoba mi się nick MM.