27-07-2010 20:41
Nos do szyby
W działach: samo życie | Odsłony: 4
Gdy byłam mała coś takiego jak nutella było szczytem marzeń słodyczowych. Przysłana przez babcię/ciocię zza zachodniej granicy z okazji świąt, stała na najwyższej półce i promieniała blaskiem.
Dorośli, którzy zazwyczaj oddawali przydziałowe - kartkowe - słodycze czekoladopodobne dzieciom, też patrzyli łakomym wzrokiem na słoiczek pyszności. Czasem przystawiałam stołek do szafki, właziłam nań i sięgałam na najwyższą półkę, zdejmowałam słoik. Nikt nie patrzył. Byłam jedynym dzieckiem w rodzinie. Mogłabym odkręcić wieczko, palcem zrobić dziurę w papierku i dosięgnąć słodkiego kremu.
Ale nie.
Stałam, patrzyłam na wiewiórkę na nalepce, ostatecznie polizałam szkło i odstawiałam na półkę.
Czasem próbuję sobie przypomnieć, czy po doczekaniu chwili otwarcia nutelli, przysmak smakował tak, jak powinien. I hm... nie pamiętam tego. Dobrze pamiętam za to zaglądanie na półkę (czy aby jeszcze jest) i drgającą pokusę (otworzyć/nie otworzyć). I marzenia o tym, że wchodzi się do sklepu a tam jest mnóstwo prawdziwej czekolady i różnych takich. Może teraz - w dobie bulimii, walki z nadwagą itp. - wydaje się to śmieszne, ale kiedyś moja mama czekała, aż wyjdą goście, by otworzyć czekoladę. Bo chciała, aby wystarczyło dla domowników, niekoniecznie dla sąsiadów :)
No, ale faktem jest, że to właśnie to czekanie na otwarcie słoika nutelli pamiętam najlepiej.
To tak, jak z graniem.
Gdy wyjechaliśmy na studia większość naszej starej ekipy grającej została w Złotoryi lub we Wrocławiu. Ekipa poznańska dopiero miała się utworzyć, więc graliśmy z doskoku. Gdy przyjeżdżaliśmy do domu najpierw trzeba było "zaspokoić towarzysko" swoją rodzinę, poodwiedzać babcie i tak dalej. Gdy wychodziliśmy na noc by "zagrać u kolegi" żegnały nas pełne żalu spojrzenia rodziców (bo przyjeżdżacie na tak krótko i jeszcze idziecie gdzieś grać).
Najgorsze jest to, że strasznie cieszyliśmy się właśnie na to granie, sesje omawialiśmy przez telefon, czasem kilka osób musiało zaplanować zjazd na chatę. Gdybyśmy mogli, gralibyśmy w Wigilię, do dziś pamiętam słowa Miękiego "To ja może po prostu nie wrócę z Pasterki... Rodzice nie zauważą..." :)
A potem była pierwsza sesja po długim okresie niewidzenia i... to chyba coś takiego jak przedwczesny wytrysk. Wszyscy tak się starali, czekali i się podniecali, że ta pierwsza sesja często była niewypałem. Bo albo ktoś sie kłócił przez godzinę. Albo jego postać, której kartę ślinił przez dwa miesiące myśląc, jak to będzie szpanował na sesji świetną zbroją, poniosła jakiś uszczerbek, straciła PP, hełm lub coś równie ważnego, albo po prostu wszyscy zabrnęli w ślepy zaułek.
Humor siadał, gdy o czwartej nad ranem wszyscy zdawali sobie z tego sprawę: że to jedyna, wyczekiwana sesja w tym miechu i następna będzie, policzmy... po sesji letniej. I, że jest tak bardzo do dupy i że my jesteśmy sami winni a MG niezależnie od przygotowanego, wychuchanego od tygodnia dobłyszczanego scenariusza nie uratuje nas od mordobicia.
Znacznie lepiej sprawa przedstawiała się po sesji letniej. Rzecz jasna też sie nastawialiśmy, też czekaliśmy i zbieraliśmy kasę na benzynę, zeby pojechać na pole kukurydzy celem nielegalnego przywłaszczenia kolb, by po ugotowaniu w wielkim garze napełniać nimi nad ranem puste żołądki poszukiwaczy przygód. A potem była sesja.
O trzeciej nad ranem wszyscy byli w strasznej rozsypce, emocjonalnej, graniowej, było trochę zawodu, że "nie tak miało być". Jestem pewna, że MG nie raz pomyślał, że rpg to świetna zabawa, gdyby nie ci gracze (a ja już na pewno bym tak pomyślała na jego miejscu). A potem, gdy szliśmy do domu, powłócząc nogami i patrząc na wschodzące słońce, myśleliśmy, że oto pierwsza sesja tego lata za nami, a kolejne będą naprawdę bardzo fajne.
Jak to jest, że gdy czekamy na coś, strasznie sie staramy, tęsknimy i tak dalej, to później okazuje się, że oczekiwanie jest bardziej magiczne niż to wyczekiwane wydarzenie?
Patrząc na ten wpis można by sie dziwić, że nasza ekipa wciaż gra ze sobą i na gg wciaż umawia się na sesyjki, ale z biegiem czasu nauczyliśmy się, że najlepiej gra się w miarę regularnie: pamiętając wydarzenia, spokojnie planując, spotykając się i nie pozwalając na napompowanie "ochoty" sesyjnej do takiego rozmiaru, by rozsadziła spotkanie.
Ale u nas w ekipie jest chyba zbyt wielu nerwusów, bo tak spokojnie do tego podchodzić. Na co dowodem jest też to, że nie potrafimy przerwać sesji w najciekawszym momencie, a wiem, że niektórzy MG tak robią.
Dorośli, którzy zazwyczaj oddawali przydziałowe - kartkowe - słodycze czekoladopodobne dzieciom, też patrzyli łakomym wzrokiem na słoiczek pyszności. Czasem przystawiałam stołek do szafki, właziłam nań i sięgałam na najwyższą półkę, zdejmowałam słoik. Nikt nie patrzył. Byłam jedynym dzieckiem w rodzinie. Mogłabym odkręcić wieczko, palcem zrobić dziurę w papierku i dosięgnąć słodkiego kremu.
Ale nie.
Stałam, patrzyłam na wiewiórkę na nalepce, ostatecznie polizałam szkło i odstawiałam na półkę.
Czasem próbuję sobie przypomnieć, czy po doczekaniu chwili otwarcia nutelli, przysmak smakował tak, jak powinien. I hm... nie pamiętam tego. Dobrze pamiętam za to zaglądanie na półkę (czy aby jeszcze jest) i drgającą pokusę (otworzyć/nie otworzyć). I marzenia o tym, że wchodzi się do sklepu a tam jest mnóstwo prawdziwej czekolady i różnych takich. Może teraz - w dobie bulimii, walki z nadwagą itp. - wydaje się to śmieszne, ale kiedyś moja mama czekała, aż wyjdą goście, by otworzyć czekoladę. Bo chciała, aby wystarczyło dla domowników, niekoniecznie dla sąsiadów :)
No, ale faktem jest, że to właśnie to czekanie na otwarcie słoika nutelli pamiętam najlepiej.
To tak, jak z graniem.
Gdy wyjechaliśmy na studia większość naszej starej ekipy grającej została w Złotoryi lub we Wrocławiu. Ekipa poznańska dopiero miała się utworzyć, więc graliśmy z doskoku. Gdy przyjeżdżaliśmy do domu najpierw trzeba było "zaspokoić towarzysko" swoją rodzinę, poodwiedzać babcie i tak dalej. Gdy wychodziliśmy na noc by "zagrać u kolegi" żegnały nas pełne żalu spojrzenia rodziców (bo przyjeżdżacie na tak krótko i jeszcze idziecie gdzieś grać).
Najgorsze jest to, że strasznie cieszyliśmy się właśnie na to granie, sesje omawialiśmy przez telefon, czasem kilka osób musiało zaplanować zjazd na chatę. Gdybyśmy mogli, gralibyśmy w Wigilię, do dziś pamiętam słowa Miękiego "To ja może po prostu nie wrócę z Pasterki... Rodzice nie zauważą..." :)
A potem była pierwsza sesja po długim okresie niewidzenia i... to chyba coś takiego jak przedwczesny wytrysk. Wszyscy tak się starali, czekali i się podniecali, że ta pierwsza sesja często była niewypałem. Bo albo ktoś sie kłócił przez godzinę. Albo jego postać, której kartę ślinił przez dwa miesiące myśląc, jak to będzie szpanował na sesji świetną zbroją, poniosła jakiś uszczerbek, straciła PP, hełm lub coś równie ważnego, albo po prostu wszyscy zabrnęli w ślepy zaułek.
Humor siadał, gdy o czwartej nad ranem wszyscy zdawali sobie z tego sprawę: że to jedyna, wyczekiwana sesja w tym miechu i następna będzie, policzmy... po sesji letniej. I, że jest tak bardzo do dupy i że my jesteśmy sami winni a MG niezależnie od przygotowanego, wychuchanego od tygodnia dobłyszczanego scenariusza nie uratuje nas od mordobicia.
Znacznie lepiej sprawa przedstawiała się po sesji letniej. Rzecz jasna też sie nastawialiśmy, też czekaliśmy i zbieraliśmy kasę na benzynę, zeby pojechać na pole kukurydzy celem nielegalnego przywłaszczenia kolb, by po ugotowaniu w wielkim garze napełniać nimi nad ranem puste żołądki poszukiwaczy przygód. A potem była sesja.
O trzeciej nad ranem wszyscy byli w strasznej rozsypce, emocjonalnej, graniowej, było trochę zawodu, że "nie tak miało być". Jestem pewna, że MG nie raz pomyślał, że rpg to świetna zabawa, gdyby nie ci gracze (a ja już na pewno bym tak pomyślała na jego miejscu). A potem, gdy szliśmy do domu, powłócząc nogami i patrząc na wschodzące słońce, myśleliśmy, że oto pierwsza sesja tego lata za nami, a kolejne będą naprawdę bardzo fajne.
Jak to jest, że gdy czekamy na coś, strasznie sie staramy, tęsknimy i tak dalej, to później okazuje się, że oczekiwanie jest bardziej magiczne niż to wyczekiwane wydarzenie?
Patrząc na ten wpis można by sie dziwić, że nasza ekipa wciaż gra ze sobą i na gg wciaż umawia się na sesyjki, ale z biegiem czasu nauczyliśmy się, że najlepiej gra się w miarę regularnie: pamiętając wydarzenia, spokojnie planując, spotykając się i nie pozwalając na napompowanie "ochoty" sesyjnej do takiego rozmiaru, by rozsadziła spotkanie.
Ale u nas w ekipie jest chyba zbyt wielu nerwusów, bo tak spokojnie do tego podchodzić. Na co dowodem jest też to, że nie potrafimy przerwać sesji w najciekawszym momencie, a wiem, że niektórzy MG tak robią.
43
Notka polecana przez: Aesandill, Alchemist, Ardavel, Bajer, Bel esprit, Blanche, Dagobert, de99ial, Denethor, Draker, earl, Faviela, Furiath, Garnek, Got, Habib, Ifryt, Iman, Jade Elenne, karp, Marigold, MEaDEA, Noth, oddtail, Optymistka, Planetourist, Podtxt, Qball, Rapo, rdo, Reko, Repek, Scobin, Siman, Singer, Tancred_de_Beauville, teaver, vereena, Vermiliona, WekT, Zephyel
Poleć innym tę notkę