» Blog » Taki ktoś
22-04-2009 12:54

Taki ktoś

W działach: samo życie | Odsłony: 2

Czasem spotyka się osobę, która diametralnie zmienia nasz pogląd w pewnej sprawie. Niezależnie, czy to dotyczy jedynego słusznego rodzaju butów, spojrzenia na fantastykę, kwestii wiary - takie osoby są i już.
Najzabawniejsze jest to, że czasem robią to zupełnie nieświadomie, po prostu będąc sobą. O takim oddziaływaniu marzą rzesze handlowców, oazowców i wyznawców Jehowy :) - wiecie, to mityczne świecenie przykładem z taką siłą, że innym pod wpływem tego blasku otwierają się oczy.
Chyba nigdy nie spotkałam tego typu oddziaływania na forach internetowych, bo dyskusja w nikły sposób wpływa na zmianę stanowiska, do tego potrzebny jest naprawdę silny bodziec zmieniający podstawy części "świata".

Był czas, kiedy swoje upodobania horrorowe traktowałam z przymrużeniem oka: wpływ miało na to ogólne stanowisko mojego otoczenia wobec tego typu książek. Panie bibliotekarki odkładały dla mnie sterty wydań kieszonkowych z westchnieniem "ale przynajmniej czyta coś jeszcze" (na zasadzie: jest nadzieja, że jednak zagustuje w Dostojewskim), polonistki tolerowały wtręty w wypracowaniach jeśli tylko dorzucałam słówko o Dziadach czy innym sucharze literackim, przyjaciółki zaczytywały się wierszami Nicka Cave'a i traktowały moje skłonności do Mastertona czy Herberta jak drobny odchył w granicach normy. Coś jak sympatię panny z klasy średniej do muskularnych mechaników czy budowlańców. Niezbyt smaczne, ale nie naganne :P

Na początku lat 90' idea Internetu, for dyskusyjnych i innych takich była mi całkiem obca, nie mogłam zatem skonfrontować swoich sympatii, a informacje zwrotne, które otrzymywałam od ludzi mnie otaczających były raczej pobłażliwej natury z dużą domieszką nadziei, że kiedyś mi to minie. Ale jakoś nie chciało.

Na początku studiów spotkałam kogoś, kto zmienił moje nastawienie i naprawdę poprawił samoakceptację. Ten ktoś był współlokatorem Mojego Mężczyzny i pojawił się pewnej zimowej nocy zupełnie nieoczekiwanie na stancji przerobionej z garażu. Może kiedyś ujawnię szczegóły tego pojawienia się, bo zamieszana w to kanapa (w której byłam zamknięta) i pani Solarska, którą zupełnie serio podejrzewaliśmy o przynależność do innego gatunku, albo przynajmniej krzyżowanie się z Wielkim Przedwiecznym, to wszystko zasługuje na osobną historię.

W każdym razie Łukasz przybył niespodziewanie i nie wiadomo, kto był bardziej zaskoczony: my, widząc faceta o wyglądzie zarośniętego, wyrośniętego ponad normę Rumcajsa, czy on, wmanewrowany przez panią Solarską w mieszkanie z obcym gościem (nie mówiąc o mnie w schowku na pościel).
Łukasz kupował tuzinami literaturę, którą nawet ja miałam w bardzo niskim poważaniu: jakieś opowiadania do systemów, historie Pani Bólu, książki źle tłumaczone, wydawane nie po kolei, wyprzedawane przez antykwariaty kompletami (wbrew nazwie niekompletnymi). Na wszystkie pytania odpowiadał: Ale ja to lubię! To jest zajebiste!

I wiecie co? Nie szukaliśmy nawet powodu, by mu tłumaczyć, ze ta literatura obsysa. On natomiast nie szukał powodów, ani wytłumaczeń, nie bawił się w erystykę, ani nie szukał w necie (miał do niego dostęp znacznie wcześniej niż my) teorii i wszystkich tych sztuczek, które zapewne zna każdy z Was by zastosować je w obronie "swoich przekonań". Było to w pewien sposób tak "popkulturowe", że nas powaliło na kolana. W jego przypadku był to odpowiednik siły przekonywania nie opierający się na zarzuceniu argumentami czy haczykach słownych. Była to czysta siła oddziaływania, pewnego rodzaju szczerość, która wytrącała nam broń z ręki. Nie udawał, że ta literatura jest czymś więcej niż była, ale też nie był to powód do rezygnacji z niej.

Ja nie mam takiej siły przekonywania, moje przekonania potrzebują podpórki w postaci wartościowania, ale... świadomość, że coś, co mi się podoba ma wartość, dlatego że mi się podoba, a nie odwrotnie, jest czymś fajnym. Czasem myślę, że moje zamiłowanie do czytania mogło się przerodzić w schematyczne wyznawanie uznanych wartości i jakoś mnie nie bawi ta wizja.

Czasami sięgam na zakurzoną półkę po Herberta (bardzo niedoceniany pisarz) czy Tanith Lee i mając świadomość grafomańskich kawałków, mówię: rety, ta historia ma potencjał. Ona żyje i potrafi się podobać, zupełnie jakby autor rzucił na nią zaklęcie. Naprawdę, to straszna frajda umieć cieszyć się książką bez brzęczących nad głową wymagań, których konieczność narzuciła nam pani od polskiego.
Z drugiej strony, czy doceniłabym poznanie takiej osoby jak Łukasz, gdyby nie sztywne reguły, które usiłowały mi wpoić nauczycielki?

Komentarze

Autor tego bloga samodzielnie moderuje komentarze i administracja serwisu nie ingeruje w ich treść.

Furiath
   
Ocena:
+6
- Stary, to jest totalne gówno, właśnie przeczytałem jak idą przez cmentarz i atakują ich ożywieńcy, to żywy zapis z sesji, zero dramatyczności!
- Ej no, przecież to ma zajebisty klimat. Idzie grupa przez ten cmentarz, to jest megafajne, ubrana w te kolczugi, stroje, Raistlin w długim płaszczu, coś się rusza za drzewem, czujesz ten klimat?! Może akurat ten kawałek nie jest taki dobry, ale jak Pani Bólu zrzuca z siebie szatę z małych pająków i one rozsypują się wkoło - dotąd ta scena śni mi się po nocy. Wyobrażam sobie, że ja tam jestem, przeżywam to co oni. Rewelacja!

Łukasz :)
22-04-2009 13:19
teaver
   
Ocena:
+1
Czyli, jak to się u mnie mówiło - something not for those with shallow imagination. LOL

A zresztą, kim są literaturoznawcy i pisarze, żeby mówić czytelnikom co jest "wartościowe", a co nie?

Mam wrażenie, że polskie podwórko ma problem z zaakceptowaniem popularnej, rozrywkowej literatury przez jakąś zupełnie psychodeliczną i pokręconą logikę rezerwowania słowa pisanego dla jakiejś "lepszej sprawy". Przez takie właśnie usilne spychanie czytelnictwa popularnego i dążenie w stronę elitarnej rozrywki klasy wyższej, niewiele się u nas czyta, a książki dla wielu moich znajomych zawsze były bardziej bibelotami niż przedmiotami codziennego użytku. Książka to książka - zawiera informacje, lub nie. Bez względu na to, co w niej zawarto każdy czytelnik coś w niej dla siebie znajdzie, albo i nie. A jak nie znajdzie, to nie ma sensu obwiniać o to autora, bo może czytelnik nie umie jeszcze składać literek. Wtedy jednak książka może posłużyć za podpórkę do drzwi, podpałka, narzędzie zbrodni lub talerz - jak kto woli. :P

A tak na marginesie - sen, czy to przypadkiem nie Stephen King pisał, że autorów popularnych nikt nigdy nie posądza o znajomość spraw związanych z warsztatem pracy pisarza? :/
22-04-2009 14:21
Rebound
    I jak też tak mam ;)
Ocena:
0
Książka ma dla mnie proste zastosowanie - ma bawić. Jak coś mnie nuży - wywalam ;).
23-04-2009 00:04
Scobin
   
Ocena:
0
Bardzo ciekawy temat!


Zgadzam się całym sercem, że nie trzeba szukać dodatkowych uzasadnień dla tego, co nas bawi. Poleciłbym nawet notkę, gdyby nie to, że mi się Poltergeist zepsuł.


Jako ciąg dalszy dołożę jeszcze jedną myśl. Jeśli cieszy nas nie tylko to, co "po prostu ma bawić", ale także nauka czy praca – to dopiero fantastycznie! Ot, w sam raz miejsce na cytat: "Find a job you like and you'll never have to work a day in your life". Nieco idealistyczny, ale tym lepiej. Parafrazując Repka: idealizm jest dobry, trzymajmy się go.


@Teaver
Jeżeli chodzi o literaturoznawców, to bez nich może nigdy bym się nie dowiedział o "Zamku" Kafki czy Conradowskim "Lordzie Jimie". A to po prostu świetne książki.

To, że jakaś powieść trafiła do kanonu, wcale jeszcze nie oznacza, że nie nadaje się do czytania. ;-) Nie pozwólmy, by naszą miłość do literatury zabili kiepscy poloniści!
23-04-2009 02:05
27532

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Wydaje mi się, że Herbert jest całkiem popularny... Przynajmniej w moich, filologicznych kręgach.
23-04-2009 07:28
senmara
   
Ocena:
0
Aureus - serio? Mam straszny sentyment do tego gościa, bo jak już napisze coś fajnego, to jest to naprawdę dobra książka. I mam nadzieje, ze wydadzą wszystkie jego książki w Polsce, bo z ostatnią jakoś nikt się nie spieszy
23-04-2009 08:46
27532

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+1
Zmieszany tym, co napisałaś, zaczyna powoli mi świtać, że być może nie masz na myśli Zbigniewa H. : ) Wybacz, niby pisarzy o nazwisku Herbert jest ponad dwudziestu, ale sam mam obecnie fazę na czytanie "Wierszy Zebranych" Zbigniewa H. i nazwisko to skojarzyłem od razu z poetą.

A jakiego Herberta Ty miałaś na myśli?
23-04-2009 09:04
senmara
   
Ocena:
0
No cóż, ja mam przechył w drugą stronę - choć znam Z. Herberta, to żyję w świecie autorów horrorów, chodziło mi o Jamesa H :P
http://pl.wikipedia.org/wiki/James _Herbert
23-04-2009 09:21
szati90
   
Ocena:
0
hahaha zapewne franka herberta :P chyba, ze jest jeszcze jakis inny. zbigniew zalicza sie raczej do tych sucharow literackich. btw mialem podobnie, ale niespecjalnie mnie obchodzi czy innym podoba sie co czytam. szczegolnie polonistkom
23-04-2009 09:28
27532

Użytkownik niezarejestrowany
    @szati90
Ocena:
+3
Nie nazwałbym tego sucharem literackim. Istnieje bardzo wiele osób, które nie dość, że bardzo dobrze "znoszą" ZHerberta na lekcjach polskiego, to jeszcze zaczynają wgłębiać się w jego twórczość i poszukują dalej. Niektórzy poznają go poprzez muzykę Kaczmarskiego i Gintrowskiego (chociażby trzy świetne utwory z płyty Mury: "Kraj", "Cesarz" i "Mur").

Jego twórczość nie tylko jest "cennym zabytkiem literatury polskiej", ale są to też zwyczajne teksty które czytają zwyczajni ludzie.

Chyba, że ja i dziesiątki moich znajomych (nie tylko zresztą z filologii polskiej) są ewenementem, ale jakoś powątpiewam.
23-04-2009 09:41
Senthe
   
Ocena:
+3
Eee. Bardzo dużo ludzi czyta Herberta. Jest dość ujmujący - na tyle, aby w miarę wrażliwy uczeń faktycznie zaczął szukać go na własną rękę. Kiedyś omawialiśmy fragmenty zbioru "Hermes, pies i gwiazda" - spora część klasy była pod wrażeniem.
Jasne, że jedna lekcja i jeden Herbert ich na poezję nie nawróci, ale dobra i taka chwila namysłu.
W każdym razie Herbert na pewno nie jest sucharem - nie bardziej niż niektórzy fantaści (:
"Trzeba umieć go zrozumieć."

Hmm... Co do miłości do literatury... Ją zabijają nie tylko poloniści. Nie tylko krytycy. Kto by się nimi przejmował? Nie, prawdziwa zaraza to znajomi, którzy próbują cię nawrócić na jedyny słuszny nurt. (Niekoniecznie główny.) Ilu jest takich Łukaszów, którzy konsekwentnie uprą się przy swoim?
Muszę przyznać, że sama czesto ulegam namowom czy naciskom i czytam (bo warto) coś, co nie podoba mi się wcale, albo nie czytam (bo nie warto) czegoś, na co nawet miałabym ochotę.
A nawet jeśli już przeczytam, często nie przyznaję się, jak bardzo mi sie podobało (:
I to jest przykład zgubnego wpływu społeczeństwa na osobiste preferencje.

Z drugiej strony... czyżbyśmy sami nigdy nie próbowali nawrócić kogoś inteligentnego na fantastykę, dyskutując zawzięcie i ignorując protesty? Przecież zgubne nałogi należy szerzyć, prawda? A temu komuś na pewno by się spodobała, więc trzeba go przekonać...
23-04-2009 13:58
   
Ocena:
0
Też tak mam. Polacy mają obsesję na punkcie powagi i dojrzałości. Fredrę stłamsili bo pisał komedie.
A Herbetów lubię. I Zbigniewa i Franka
23-04-2009 20:09
Siman
   
Ocena:
0
Myślę, że artystowskie (jak mawiała ironicznie moja polonistka) skrzywienie jest obecne nie tylko u Polaków, ale u większości Europejczyków, zwłaszcza z tych narodów, którzy mogą się pochwalić dorobkiem kulturowym. Dla odmiany obecnie (bo jeszcze trzydzieści lat temu mieli znacznie sensowniejsze podejście, patrząc na ówczesną branżę muzyczną czy filmową) Amerykanie mają tendencję do ignorowania kultury ambitnej i narzucania takiej "sztuki", którą kupi możliwie największy odsetek populacji.

Chociaż znajdzie się pewnie wielu "amerykańskich" Europejczyków i "europejskich" Amerykanów". Ambitne kontra popowe to odwieczny konflikt, myślę, że starszy niż nam się wydaje. Jest on przy tym dosyć idiotyczny moim zdaniem.
23-04-2009 22:43
27532

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Simanie, to jest też to zabawne, że "trudne" nie znaczy jednocześnie "ambitne". Gdy czytamy takie "Nad Niemnem" (a obecnie czytam barokowe literatury staropolskie, takie jak Psalmodia Polska - ghargh!) to raczej nie znam nikogo - nawet spośród nauczycieli - kto by tą książkę lubił. Wszyscy musimy uważać ją za Kunsztowną i Wartościową, ale nikt z nas jej nie Lubi.

I to jest właśnie ciekawe. Znacznie bardziej ludzi zainteresować może papierowa wersja Fight Clubu, która przecież ma w sobie wiele cennych rozmyślań, a mimo to w szkołach średnich się o tym nie posłucha. Jest to z pewnością literatura ambitna i mająca ciekawy, nowoczesny styl narracji i niesamowitą operację dialogiem.

Właściwie to, co mówię, tylko powtarza wyżej podane myśli, ale dla mnie - jako filologa polskiego in spe - jest to bardzo żywy problem. I bliższy z każdą lekturą...
24-04-2009 06:20
Siman
    Aureus
Ocena:
+1
To jest już kwestia istnienia pewnej bariery między "sztuką" a "popem". Tyle że to zupełnie sztuczna bariera. Problem pojawia się, kiedy "sztuka" okazuje się pustą formą ("Nad Niemnem" do takich należy IMO), a "pop" sięga po głębsze tematy. Fight Club jest tu niezłym przykładem, ale jeszcze lepszym IMO Watchmeni (komiks, nie film). Dzieło samo w sobie zupełnie nietuzinkowe, rewolucyjne narracyjnie i fabularnie dla komiksu jako takiego, również sięgające po głębsze treści, ale każdy, kto nie zdobędzie przed jego lekturą solidnego przygotowania w postaci komiksowej superbohaterskiej pulpy, nie zrozumie jego sensu, a przede wszystkim: kontekstu kulturowego. Trykoty sprawiają, że Strażnicy nigdy nie "wejdą na salony", przynajmniej nie powszechnie.

Problemem jest chyba to, że dla wielu osób ważniejsze jest z jakiej podstawy kulturowej dane dzieło wyrasta, a nie to, w jaki sposób te podstawy wykorzystuje. A powinno być odwrotnie, przynajmniej w moim przekonaniu.

To ta sztuczna bariera spowodowała, że fantastyka, w swoich źródłach też przecież pulpowa, stała przez długi czas w pozycji getta wobec literatury głównonurtowej.

To w pewnej mierze także scheda postmodernizmu, który "wymaga" od współczesnych autorów pewnej świadomości konwencji i zabawy nią, co dalej prowadzi do traktowania każdej konwencji z dużym dystansem, jakby pełne stosowanie się do niej było czymś świadczącym o ograniczeniu intelektualnym (przesadzam trochę, ale zdarzyło mi się spotkać z taką postawą). Tymczasem pisarze fantasy i s-f przyjmują najczęściej konwencję z całym dobrodziejstwem inwentarza. Nie ma zabawy, co najwyżej wypieranie jednych konwencji przez drugie (cyberpunk).
24-04-2009 10:35
Scobin
   
Ocena:
0
@Aureus

Jeśli wybrałeś sobie zawód filologa polskiego (tak jak i ja), to Twoim zadaniem (jak i moim) jest m.in. poznać historię literatury polskiej. "Nad Niemnem" to w niej bardzo wazna powieść. Niekoniecznie dlatego, że wybitna. Niekoniecznie dlatego, że ciekawa (zwłaszcza dzisiaj, kiedy mimetyzm cenimy bardziej od perswazyjności, o czym pisał we wstępie do wydania BN prof. Bachórz). Ale dlatego, że stanowi dokument pewnej epoki. Pewnego sposobu myślenia. Ponadto była bardzo ceniona przez ówczesnych krytyków (np. "papieża polskiego pozytywizmu", Aleksandra Świętochowskiego).

Też nie spodobała mi się ta powieść. Ale może warto zadać sobie pytanie: "W jak odmienny sposób od nas musieli myśleć ówcześni? Co cenili w życiu i literaturze, skoro uznali dzieło Orzeszkowej za tak ważny tekst?".

Wtręt z teorii literatury: nie jest to raczej lektura strukturalistyczna, bardziej chyba pragmatyczna. Nie "o czym to mówi", tylko "co ja mogę z tej lektury wynieść". Myślę, że to dobry sposób na czytanie takich tekstów.

Natomiast raczej nie byłbym za tym, aby czytać "Nad Niemnem" w szkole. Fragmenty, tak, bo to ważna powieść. Ale nie całość.
24-04-2009 12:53
Ysabell
   
Ocena:
0
Fajna notka.

Na szczęście nigdy nie miałam problemów z tym, że czytam rzeczy bezwartościowe, mniej wartościowe czy jakie tam. W domu czytało się wszystko — od kryminałów po książki naukowe — i zostało mi to do tej pory. Nie mam problemu z przyznaniem, że nie znoszę "Małego Księcia", a "Harry Potter" czytał mi się bardzo przyjemnie.


A propos "Nad Niemnem":

Ja naprawdę nie rozumiem dlaczego akurat "Nad Niemnem" stało się takim postrachem. Nie żeby mnie jakoś pasjonowało, ale przeczytałam je w liceum z pewną przyjemnością i zupełnie bez wstrętu. Sympatyczna, ciekawa lekturka (zwłaszcza jeśli pominąć niektóre opisy ;) ) i w sumie mogę stanowić dla Aureusa przykład osoby, która ją lubi. Aure, możesz posługiwać się moim przykładem w dyskusjach. ;)

Chociaż zdecydowane wolę "Noce i dnie".
24-04-2009 13:16
Siman
    @Scobin
Ocena:
0
"Wtręt z teorii literatury: nie jest to raczej lektura strukturalistyczna, bardziej chyba pragmatyczna. Nie "o czym to mówi", tylko "co ja mogę z tej lektury wynieść"."

Hej, wiesz, ja tak akurat podchodzę do wszystkich tekstów (filmów, muzyki, czegokolwiek). :)
24-04-2009 16:10
Fingor
    @Ysabell
Ocena:
0
IMO właśnie opisy są horrorem w twórczości Orzeszkowej ;) Gloria Victis, choć krótkie, strasznie mnie wymęczyło opisami lasu z wymienionymi wszelkimi możliwymi gatunkami występującej w nim fauny i flory :P
24-04-2009 19:08
senmara
   
Ocena:
+1
Co cenili w życiu i literaturze, skoro uznali dzieło Orzeszkowej za tak ważny tekst?".

Za x lat będzie rozpatrywany w ten sposób Zmierzch :P - "kim byli i jak myśleli czytelnicy, jak to się stało, ze Zmierzch odbił się tak szerokim echem w popkulutrze" itd
24-04-2009 19:11

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.