» Blog » Wieści z Ustronia Morskiego
30-06-2008 20:05

Wieści z Ustronia Morskiego

W działach: samo życie | Odsłony: 1

Wyjazdem integracyjnym nasza firma żyła od miesiąca: wspominano dawne wyjazdy, komentowano wybór lokalizacji, radzono sie co do skuteczności środków antykacowych itp. Jechało nas ok. 40 osób, ale w gruncie rzeczy i tak trzymaliśmy się w mniejszych gromadkach, zazwyczaj z ludźmi, których lubimy itp. O mojej ekipie znajomych z pracy wspominałam chyba nie raz: to z nimi byliśmy na weekendzie majowym w Lubniewicach, oni uczyli mnie jeździć na łyżwach itd. Ogólnie - dla nas to była kolejna okazja żeby pobyć razem, a szersza integracja może wbrew zamierzeniom realizowana była dość pobieżnie.

 

Jedziemy.  W autobusie jest sporo fanów i nastąpiło to, czego nie dało się uniknąć: firmowa większość to poznaniacy wierni Kolejorzowi, natomiast nasza szefowa wyszła za mąż za warszawiaka, który co prawda przeflancował się na poznański grunt, ale wciąż pozostaje wierny warszawskiej piłce. Docinki, wspominki jak kto komu nakopał były ostre aż doszło do gróźb.

 

Warszawiak: No, no, pamiętajcie, kto zatwierdza listę premii.

 

Cały autobus (błyskawicznie): Łubu dubu, Łubu dubu, niech nam żyje prezes naszego klubu :) 

 

Podróż do Ustronia Morskiego jak to zwykle bywa przerywana była wieloma postojami (piwo=toaleta) i zwiedzaniem twierdzy Drahim, szumnie nazywanej zamkiem.

 

Czwartek dla niektórych skończył się w piątek nad ranem i idąc na spacer o 7 rano miałam praktycznie całą plaże dla siebie. Morze polskie jest zimne, nawet mewy wyglądały na przemarznięte.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

I jeszcze jedna rzecz: przez cały pobyt budziłam się w nocy i myślałam, ze na zewnątrz musi być straszliwa wichura :) To szumiało morze, bo hotel był tuż przy plaży.

 

Nie lubię leżenia na plaży, ale dwugodzinny spacer wykończył mnie kompletnie. Na śniadanie weszłam prawie że na krwawiących kikutach nóg, bo naturalny piling wydawał sie torturą nad wyraz intensywną.  

 

 

 

 

 Znalazłam takie coś. Wiem, ze to wygląda jakzwykły zardzewiały falochron, ale na pustej plaży rdzawe szczątki opłukiwane przez zaborcze fale były resztkami cywilizacji, szczątkami technomantycznych struktur obronnych zostawionych na żer fal Morza Mglistego :)

 

 

 

 

 

 

 

W trakcie każdego wyjazdu integracyjnego mamy część "edukacyjną". Dzięki temu miałam przyjemność zobaczyć farmę wiatrową "od środka", kompaktory na wysypiskach, spalarnię odpadów itp. W tym roku byliśmy w ogrodach tematycznych Hortulusa. Jeśli będziecie kiedyć w Kołobrzegu czy Koszalinie, skąd jest żabi skok do Dobrzycy, musicie koniecznie zobaczyć. Z tego co widziałam wstęp kosztuje 9 zł, ale naprawdę warto. Jest to duży ogród, podzielony na mniejsze, tematyczne obszary, z roślinkami, mostkami, kwiatkami, zabawkami typu figurki, ławeczki i drobny sprzęt dla ogródkowilów. Michelle nie mogłaby tam jechać, bo przykułaby się do ławeczki, alebo przynajmniej wykupiła cały sklep (który oczywiście jest obok i oferuje różne gadżety od doniczek po węże ogrodowe).

 

 

 

 

 

 

 

Nie mieli krasnali, ale za to znalazłam pewien rodzaj elfów ogrodowych. Coś dla elfofilów :P Od czasu do czasu jestem bardzo uciążliwa w komentarzach w opowiadaniach z serii "o elfach". Teraz będę wklejać te zdjęcia. Były też metalowe żaby i ptaki w gniazdach.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 Bardzo mi się spodobała ta część ogrodu - wszystko w czerwonej terakocie, mnóstwo ziół, kwiatków,lawendy. Była też część francuska i jak się dowiedzałam regularne labirynty z żywopłotu budziły żywiołowe reakcje młodożeńców wynajmujących ogród do żdjęć, ale dla mnie tylko ogród włoski i zmysłowy (zapachy)wart był ochów i achów. Wszędzie można wleźć, usiąść, zrobić zdjęcie i ponapawać się roślinkami. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Mały czasomierz :) Było tam mnóstwo takich gadżetów: klatek na drzewach (bez ptaków), rzeźb itp.

Żeby sprostać marzeniom potrzebowałabym solidnego kawału ogrodu z fosą i armią niewolników do uprawy tego. Mój Mężczyzna coś mówił o podbojach, ale nie wiem, czy nie miał na myśli spalonej ziemi, choć popioły to nie najlepszy nawóz pod roślinki. Muszę go tam zawieźć, wszystko pokazać i wyjaśnić, że "ja chcę" :)

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 Były tam też różne zakątki, schodki prowadzące prosto na rabatki i fotele ogrodowe :)

Było też oczywiście sporo zwiedzających, alenawet tak duża grupa jak nasza bez problemu "wsiąkła" w ogród.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Po południu poszczono nas żebyśmu mogli sobie postrzelać. Nie  zamieszczam swojego zdjęcia w stroju i masce do paintballa, bo w nim wszyscy wyglądają tak samo. Za to możecie zobaczyć jeden z budynków, po których się uganialiśmy. Było fajnie, ale nie tak fajnie jak ostatnio, bo część kadry zrezygnowała i nie było motywacji by kogoś konkretnego postrzelać. Siniaki tradycyjnie mam do dziś.

 

Hasło dnia na plaży to: O popatrzcie, tam opala się ktoś posiniaczony, to na pewno od nas!

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Zdjęcie z tarasu naszego hotelu. Żeby nie było.

Tak, wiem, na pocztówkach są lepsze.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tradycyjnie na wyjazdach jest firma, która organizuje te wszystkie gry i zabawy. Wszyscy dzielą się na druzyny, ustawia się wieże ze skrzynek (w tej roli rewelacyjna szefowa działu IT, wlazła na 17 skrzynek i zaczepiła o konar). Było noszenie pontonu wśród krów na łące, kolejka tyrolska i przeprawianie sie przez rzekę na moście wiszącym.

Gdy zobaczyłam, że jestem w drużynie czysto kobiecej i jest nas mniej niż w innych ekipach, rzuciłam hasło: olewajmy wszystko i bawmy się, bo nie wierzę, że nie będzie zabaw siłowych (jak zapewniał organiozator). Byłam kilka razy moczona,ubłocona i suszona. To akurat nie było zabawne. No i raz chciałam udusić jedną z dziwwczyn z mojej ekipy za prawie-wygadanie-rozwiązania-zagadki.

 

 

Myślałam, ze koleżanki mnie zjedzą, ale jednogłośnie wybrały mnie na szefa i w pierwszysch sekundach stosowałam zagrywkę: jest nas tylko pięć, same dziewczyny, a ten kajak taki duży... i panowie komandosi, którzy mieli mierzyć czas realizowali się przy dźwiganiu, wiosłowaniu itp.  

 

Strzelnicę miałyśmy na samym końcu i mogłysmy wystrzelać wszystkie naboje. Było fajniej niż z łukiem (zabiłam sosnę).

 

 

 

 

 

Wyjazdy są fajne, zwłaszcza, że od poniedziałku miałam urlop i mogłam nie myśleć o powrocie do pracy. Co prawda wieczorem nie było co robić (bo ileż można pić i oglądać mecze, który zajmował całą ścianę w restauracji). Udało mi się uniknąć karaoke, co poczytuję za osobisty sukces i niestety, bardzo się opaliłam (filtry nr 30 to ściema, 50-tki albo nic). Mam jednak nadzieję, ze to stan przejściowy.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

No i powiedzcie, czyż ślady stóp na plaży nie wyglądają czasem jak ślady łap potworów?

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

0
Nikt jeszcze nie poleca tej notki.
Poleć innym tę notkę

Komentarze

Autor tego bloga samodzielnie moderuje komentarze i administracja serwisu nie ingeruje w ich treść.

iron_master
   
Ocena:
0
Najlepsza relacja z urlopu jaką widziałem :-)
A zdjęcie w stroju i masce do paintballa już jest w poprzednim wpisie ;-)

pozdrówka
30-06-2008 20:31
Drozdal
   
Ocena:
0
Ustronie - kilkanascie kilometrow od mojego rodzinnego Koszalina. Mam andzieje ze sie nie dusilas (w miare) czystym powiettrzem.
30-06-2008 21:00
senmara
   
Ocena:
0
W sprzęcie do paintballa wygląda sie jak w worku :P

Jak odsapnę to wrzucę jeszcze fotorelację z Litwy.
01-07-2008 11:33
Wojteq
   
Ocena:
0
Pani, a cemuż to czemuż nie można zdjęć powiększyć?! Można aby do galerii wrzucić?
01-07-2008 18:49

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.